poniedziałek, 3 lutego 2020

Nie takie święta straszne jak je Kastiel maluje

  Witajcie! 
W końcu udało mi się ogarnąć na tyle, że skończyłam po ponad miesiącu obsuwy one shota, którego, jak się domyślacie po tytule, miałam zamiar wstawić na święta. Mam nadzieję, że wybaczycie mi tak długi czas oczekiwania i że jakoś uda mi się was udobruchać tym jednostrzałowcem. 
Co do Lysandrowych fantazji, to mam nadzieję, że uda mi się wrócić do poprzedniego trybu dodawania rozdziałów co miesiąc i dam radę napisać coś do końca lutego.
 Bez zbędnego przedłużania - zapraszam do czytania. 
Enjoy ♥


Zagrałem ostatnie akordy najnowszej piosenki, która miała wylądować na naszym najnowszym krążku. Wyciszyłem struny, otworzyłem oczy i spojrzałem na Patricka. Jego wyszczerzona gęba mówiła wszystko. W końcu, po całym tygodniu nerwowych prób, wyszło perfekcyjnie.
Dobra robota, chłopaki. — Przyklasnął i podniósł się ze swojego prezesowskiego fotela. — Wyszło wam naprawdę dobrze, ale wydaje mi się, że na końcu czegoś tam brakuje… Powinniście zrobić chórek.
Nie wydaje ci się, że chórki na koniec są oklepane? — Skrzywiłem się na kolejny jego durnowaty pomysł.
I dlatego powinniście to rozważyć. Coś, co jest już znane słuchaczom, przyciągnie ich więcej — powiedział tonem znawcy, gestykulując przy tym, jakby tłumaczył dziecku, że misie są cacy, a ogień be.
Pomyliły ci się chyba zespoły. My nie robimy pod publiczkę — burknąłem, odkładając delikatnie gitarę na podłogę obok stołka. — Jeszcze może do teledysku mamy zatrudnić dziewczyny w kusych strojach?
Jak ja nie znoszę, jak mi się wpieprza z takimi farmazonami! Ile można? Właśnie dzięki odmienności od reszty zdobywamy popularność! Jako powiew nowości, zamiast odgrzewając kotlety.
Zastanowimy się nad tym — odparł dyplomatycznie Jack i stanął pomiędzy mną a menadżerem.
Rzuciłem zdenerwowane spojrzenie Patrickowi i, narzucając kurtkę, wyszedłem na fajkę. Lubiłem gościa, ale im bliżej świąt, tym bardziej stawał się nieznośny. Rzygać mi się chciało, jak wyjeżdżał z podobnymi propozycjami. Jeszcze trochę i będzie chciał z nas zrobić, pożal się Boże, boysband.
Nie złość się na niego. Wiesz, jaki on jest.
Ale nie musi mnie wkurwiać — odburknąłem Jackowi i wypuściłem dym. — Czasami odnoszę wrażenie, że robi to specjalnie, byleby tylko mnie zjeżyć.
Wiesz… Kto się czubi, ten się lubi — zaśmiał się, ruszając sugestywnie brwiami, za co zarobił ode mnie w ramię. — Hej! Za co to?
Kto się czubi, ten się lubi.
Miałem wchodzić z powrotem do wytwórni, kiedy zaczął mi wibrować w kieszeni telefon. Kogo znowu niesie? Spojrzałem na ekran — numer nieznany. Mimowolnie zgrzytnąłem zębami. Przysięgam, że jeśli to znowu ci durni plotkarze, którzy próbują wyłapać moje potknięcia... Nie. Uspokój się. Jest za późno nawet dla tych debili. Poza tym Patrick miał się tym zająć. Ale kogo w takim razie niesie? Zmarszczyłem brwi i niepewnie odebrałem. Diabli wiedzą, kto mógłby dzwonić.
Halo?
Kastiel? Nareszcie! Już myślałam, że nigdy się nie dodzwonię!
Gdy usłyszałem znajomy, miękki głos, serce na moment zmarło mi w piersi. Czyżby mieli przyjechać na święta tak, jak obiecali? Nie bądź głupi, Kas. Gdyby miała dzwonić z tak błahego powodu, dzwoniłaby z komórki. A może mieli jakiś wypadek? Coś z tatą nie tak?
Mama? Coś się stało? Dlaczego nie dzwonisz od siebie? — Z ledwością przełknąłem ślinę przez zaciśnięte gardło.
Nic się nie stało, kochanie. Dzwonię z lotniskowej budki, bo utknęliśmy z tatą w Szwajcarii… Są potworne śnieżyce i sieć jest tak przeciążona, że komórka jest bezużyteczna...
Och…
Idziesz, Kas? — Jack, który trzymał drzwi i czekał na mnie, przyglądał mi się zmartwiony.
Machnąłem mu ręką i bezgłośnie przekazałem z kim rozmawiam. Kiwnął głową i zniknął wewnątrz wytwórni.
I dzwonię ci powiedzieć, że raczej nie zdążymy wrócić na święta do domu. Wszystkie loty zostały odwołane na najbliższe trzy dni, a zapowiadają, że może się to przedłużyć… Przepraszam, skarbie.
W porządku…
Z zamkniętymi oczami oparłem się o ścianę budynku. Kurwa. Wiedziałem, że tak będzie. Zacisnąłem pięści, żeby się powstrzymać od uderzenia czegoś. Zawsze tak robili. Głupi dzieciak z ciebie, Kas. Czego ty się spodziewałeś? Że w tym roku coś ich oświeci i nie będą nigdzie wylatywać przed świętami?
Tylko, skoro wiedziałem, że tak będzie, dlaczego to tak boli?
Postaramy się przylecieć pierwszym lotem. Jest mi strasznie przykro, że nie będziemy z tobą na święta...
Nic się nie stało. Zdążyłem się przyzwyczaić.
Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź od matki, rozłączyłem się. Nie powstrzymywałem się już dłużej. Uderzyłem pięścią w ścianę.
Nienawidzę świąt.
Chciałem uderzyć jeszcze raz; ból był taki kojący… Powstrzymałem się jednak. Musiałem ochłonąć, żeby nie zrobić nic głupiego.
Powinienem był to przewidzieć. Nie raz już zostałem wystawiony, a mimo to czułem się, jakbym dostał w twarz. Czy moja idea rodzinnych świąt to za wiele, aby była osiągalna?
Wypuściłem z palców peta, który poparzył mnie w usta. Przydepnąłem go czubkiem buta i wytarłem o brzeg bluzy lekko okrwawioną dłoń. Przyjrzałem się jej dokładnie, raz po raz zginając i prostując palce. Całe szczęście, tylko zdarłem sobie skórę. Jeszcze tego by brakowało... Miałem więcej szczęścia niż rozumu.
Jakiś ty głupi, człowieku…
Świetnie. Po raz kolejny zostałem wyruchany przez własną rodzinę.
Dlaczego musieli wyjeżdżać? Przecież można było się spodziewać, że loty zostaną odwołane przez tę pieprzoną śnieżycę. Nie mogli usiedzieć na dupskach przez kilka dni? Po co im był syn, skoro, do kurwy nędzy, nie potrafią chociaż raz w roku przybyć w terminie planowanym od miesięcy i spędzić z nim czas? Kurwa! Psa przynajmniej mogliby komuś oddać, jakby im się znudził i zaczął zawadzać. Pewnie żałują, że z dzieckiem nie jest tak łatwo...
Nie. Koniec do cholery. Koniec pieprzonego czekania, aż wreszcie przypomni im się, że mają syna i mogą znowu się nim zająć.
Jeszcze tego pożałują…
Zmotywowany nowym postanowieniem wszedłem do budynku, od razu kierując się do Chrisa.
Dalej masz to mieszkanie na sprzedaż?
Tak… A czemu pytasz? — Patrzył na mnie zdezorientowany spod zmarszczonych brwi.
Właśnie załatwiłem ci kupca. Siebie — dodałem, zanim zdążył otworzyć usta.
Co się stało? — Jack, tak jak reszta chłopaków, patrzył na mnie zmartwiony.
Zrobiono ze mnie idiotę, więc się odwdzięczam — parsknąłem, kręcąc głową.
Opadłem na pierwsze lepsze krzesło i zacząłem wystukiwać palcem melodię do Bad Liar. To się zdziwią, kiedy w końcu łaskawie wrócą do domu. Skończyło się czekanie pod drzwiami, jak wierny pies. Można mnie w konia robić, ale nie całe życie.
Kiedy możemy wszystko załatwić?

Nie uważasz, że działasz zbyt pochopnie? Może powinieneś to jeszcze na spokojnie przemyśleć? — Priya odstawiła jeden z wielu kartonów na podłodze w głównym pokoju.
Posłałem jej wymowne spojrzenie znad sterty rzeczy proszących się o nowe miejsce.
Rozmawialiśmy już na ten temat. To jest dokładnie przemyślana decyzja, której na pewno nie będę żałować. — Postawiłem na komodzie oprawione w antyramę zdjęcie z Lysem na szkolnym dziedzińcu. Uśmiechnąłem się do siebie. Tęskniłem za tym sklerotykiem. Ciekawe, jak radzi sobie na farmie… — Poza tym ile można mieszkać z rodzicami? Nie mam piętnastu lat. Nie mam nawet dwudziestu. — Zerknąłem na nią zza ramienia i dostrzegłem, że parska lekko ze śmiechu. Ha! Rozbawienie sucharem zaliczone.
Wiem, tylko się o ciebie martwię, idioto, bo zawsze twoje „dobrze przemyślane decyzje” nie kończyły się dla ciebie najlepiej. Nie chcę, byś później czegoś żałował.
Podeszła do mnie i delikatnie objęła mnie ramionami w pasie. Oparłem brodę o czubek jej głowy i oddałem uścisk. Nigdy się do tego nie przyznam na głos, ale ciężko było mi opuścić rodzinny dom po tylu latach, nawet jeśli od dłuższego czasu nie miałem tam zbyt wielu pozytywnych przeżyć. Ale przecież nie mogłem żywić się wiecznie nadzieją, że wrócą stare czasy. Że praca w końcu przestanie stać na pierwszym miejscu. To trwa już zbyt długo. Pora przestać być łatwowiernym idiotą.
Wiem, ale musisz mi uwierzyć, że tak będzie lepiej… — Westchnąłem ciężko, wciągając słodki zapach perfum przyjaciółki.
Dobra, bo pomyślę, że zrobiłeś się czuły i mięciutki — zaśmiała się i wymknęła się z moich ramion.
Nie bardziej niż ty, kluseczko! — Nie mogłem się powstrzymać od śmiechu, widząc rosnące oburzenie na jej twarzy.
Odszczekaj to, mięczaku!
Pokręciłem głową i pokazałem jej język. Sapnęła poirytowana, wyciągnęła rękę, by mnie zdzielić, ale uchyliłem się przed ciosem.
Jesteś za niska, pyzo! Nie dasz mi rady! — Odskoczyłem kawałek dalej i schowałem się za kartonem.
Niespodziewanie zerwała się do biegu, na co krzyknąłem wystraszony i uciekłem do drugiego pokoju. Chciałem zamknąć drzwi przed nią, ale była zdecydowanie zwinniejsza ode mnie i przecisnęła się, nim zatrzasnąłem się w sypialni. Nie marnując ani chwili, podbiegła do mnie, przyszpiliła mnie do ściany i, o zgrozo, zaczęła łaskotać!
Zgiąłem się w pół ze śmiechu, starając się jakoś obronić przed jej chudymi palcami, które w tak bestialski sposób mnie torturowały, ale nie byłem w stanie.
Błagam, nie rób mi tego!
Machałem rękoma, próbowałem złapać ją za nadgarstki, ale ta małpa zaszła mnie od tyłu.
Przestań! — zawołałem na wydechu.
Nie mam zamiaru! — zachichotała, nie przestając mnie maltretować.
Padem na kolana i zwinąłem się w kłębek, błagając by to pomogło.
Coś się stało? Czyżby wielki i męski Kastiel wymiękał przy zwykłych łaskotkach?
Kolejna fala śmiechu nie pozwoliła mi odpowiedzieć. Już ja bym ci pokazał kto wymięka przy łaskotkach!
Błagam… — wyjęczałem ostatkiem sił.
Przeproś, to przestanę.
Przeprosiłbym, gdybyś dała mi złapać oddech! Jezu Chryste, daj mi już spokój, kobieto!
Prze… przepraszam!
Jak na rozkaz przestała mnie maltretować, co przyjąłem z jęknięciem.
A żeby przeciwko tobie ktoś wykorzystał twój słaby punkt!
Chciałaś mnie zabić? — wysapałem i dmuchnąłem w zdecydowanie za długą już grzywkę.
Nie potrzebnie dramatyzujesz. Trochę sportu ci się przyda.
Uważasz, że jestem gruby? — Złapałem się za serce patrząc na nią oburzony.
Priya zaśmiała się i przesunęła się bliżej, po czym oparła głowę o moje ramię. Wzruszyłem nim, śmiejąc się z przyjaciółki.
I znowu święta tylko we dwoje…
Może i nie będzie w tym roku świąt z rodzinką, która znowu pokazała swój stosunek do mnie, ale mam Priyę. Jako jedyna wciąż mnie znosi i rozumie. I pomyśleć, że gdyby nie Suśka, to nigdy byśmy się nie poznali...
Ekhm… Wiesz, Kas… Bo w tym roku nie spędzimy świąt we dwoje… — urwała, wykręcając sobie palce.
Nie tłumacz się. — Zmusiłem się do uśmiechu, starając się nie pokazać przyjaciółce, że w jakiś sposób mnie to ruszyło.
Odjazd.
Takiego obrotu spraw się nie spodziewałem. Miałem nadzieję, że chociaż ona ze mną zostanie, jak każdego poprzedniego roku od liceum. Jednak jak mogłem oczekiwać od niej, że zostawi swoją rodzinę dla mnie? Nie chciałem jej tego robić. Niech chociaż ona ma normalne święta.
Ja sobie jakoś poradzę. Może wezmę jakiś mały występ? Albo zabiorę się w końcu za ten cholerny kawałek, który nie daje mi spokoju od miesiąca. Tak. To będzie najlepsza decyzja.
Trzeba rozpakować resztę rzeczy — mruknąłem cicho. Klepnąłem się w uda i wstałem z podłogi, przy okazji strącając głowę Priyi z ramienia.
Wyszedłem z sypialni i od razu skierowałem się do salonu. Otworzyłem karton z brzegu i rozwinąłem ze starej gazety płaski przedmiot. Ramka ze zdjęciem.
Zza szkła uśmiechali się do mnie Su, Lys i ja sam, a z lewej strony częściowo wystawała głowa Demona. Bezwiednie przesunąłem kciukiem po kudłatym przyjacielu.
No nie, nie teraz. Czy los musi mi na każdym kroku przypominać o moich porażkach, nawet o nim? Cholera. Zacisnąłem szczęki i zamrugałem kilka razy.
Gdy podniosłem wzrok, zobaczyłem zmartwioną Priyę, która wpatrywała się w leżące zdjęcie. Zamknąłem gwałtownie pudło, zmuszając ją do zwrócenia na mnie uwagi.
Naprawdę…
Przestań. Powiedziałem raz i nie mam zamiaru powtarzać jak starta płyta. — Machnąłem na nią ręką i uśmiechnąłem się, tym razem nieco bardziej szczerze. — I tak muszę najpierw ogarnąć to mieszkanie i jeszcze ten nowy kawałek, nad którym pracujemy od dłuższego czasu.
Odwzajemniła uśmiech i bez słowa zaczęliśmy rozpakowywać pozostałe kartony.
Kiedy skończyliśmy układać książki, płyty i inne pierdoły, było już grubo po północy. Byłem wykończony, a czekało mnie jeszcze drugie tyle. Po ogarnięciu salonu zadzwoniłem po taksówkę dla ziewającej Piryi.
Będąc już sam w mieszkaniu, wyniosłem puste pudełka po pizzy do kuchni. Tutaj też czekało mnie sporo pracy. Zmordowany wszedłem do sypialni i padłem na prowizoryczne łóżko z materaca. To jeszcze się załatwi.
Mimo zmęczenia i pieczenia pod powiekami, nie byłem w stanie zasnąć. Co chwilę odtwarzałem nieszczęsną rozmowę z mamą i tę z Priyą. Przekręciłem się po raz kolejny w łóżku.
Dałbyś już temu spokój. Pierwszy raz spędzam święta sam? Powinienem się do tego przyzwyczaić. To tylko dwa dni, a zachowuję się jakby walił się cały świat. Muszę się tylko wziąć w garść, znaleźć sobie zajęcie, a nawet nie zauważę, że były jakieś święta.
Utwierdzony w postanowieniu wpatrzyłem się w sufit.
Tylko dlaczego każdy z moich przyjaciół może mieć normalną rodzinę i wszystko takie, jakie być powinno? Nawet do Priyi w końcu przyjechała rodzina, najwyraźniej. A mnie znowu mieli gdzieś… Znów praca była dla starych ważniejsza.
Czy to źle, że chciałem mieć to co przyjaciele…?
Wytarłem brzegiem koszulki mokry policzek i wstałem po słuchawki. Włączyłem pierwszą lepszą piosenkę, pozwalając jej zagłuszyć te cholerne myśli.

Pogoda dzisiaj nie rozpieszczała. Rozmasowałem zmarznięte dłonie i wszedłem do przyjemnie ciepłego Rancza, rozglądając się w poszukiwaniu chłopaków. Kiedy zauważyłem Patricka, który jak zwykle żywiołowo o czymś dyskutował, pomachałem im i zacząłem się przeciskać do ich stolika.
No, w końcu przyszedłeś! — Uradowany Jack wstał, po czym objął mnie na przywitanie. — Co tak długo?
Musiałem się zastanowić, czy w ogóle chcę tu przyjść. — Wzruszyłem ramionami i uśmiechnąłem się półgębkiem.
Och, jak możesz tak ranić nasze uczucia? — Ed złapał się za pierś i teatralnie opadł na kanapę.
O czym tak namiętnie opowiadałeś? — zapytałem Patricka, szturchnąłem Jacka i usiadłem na zwolnionym miejscu.
Nic szczególnego. Popisowe suchary — odezwał się siedzący naprzeciw mnie Chris, zanim pytany zdążył otworzyć usta.
Pokiwałem głową, uśmiechając się nieco szerzej, za co oberwało mi się w ramię. Spojrzałem się na naszego menadżera ze zmarszczonymi brwiami i klepnąłem go w dłoń, wywołując parsknięcie śmiechem.
Cześć, chłopaki! — Do naszego stolika podeszła Cindy i oparła się biodrem o podłokietnik kanapy obok mnie. — Widzę, że jesteście w komplecie. — Jakby mimochodem musnęła mój kark, powodując gęsią skórkę i puściła mi oczko — Co wam podać?
Jak na razie może być po piwie. Dzisiaj na spokojnie zaczynamy — zaśmiał się Chris, a ona pokiwała głową i odeszła w stronę baru. — Widzę, Kas, że nie próżnujesz. — Wyszczerzył się, ruszając sugestywnie brwiami.
Daj spokój. To tylko dobra znajoma.
Przewróciłem oczami. Ugh… Oczywiście nie mogła się powstrzymać. Dlaczego musiałem trafić na jej zmianę? Teraz nie dadzą mi spokoju do końca przyszłego roku!
Chociaż miło było ją wreszcie zobaczyć. Na wspomnienie naszego ostatniego spotkania uśmiechnąłem się, co nie uszło uwadze Chrisowi.
Jak dobra? — snuł aluzje, co chwilę trącając mnie pod stolikiem.
Nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz. — Oddałem mu mocniej.
Popatrzył na mnie przymilnym wzrokiem, miauknął i pomachał dłonią jak kot.
Pokręciłem głową. Debil. Dlaczego ja się jeszcze z nimi zadaję?
Chwilę później podeszła do nas Cindy, postawiła przed nami piwo i zaraz pobiegła obsługiwać resztę klientów.
Ciekawe co jutro robi. Może, jeśli nie ma żadnych planów, udałoby nam się w jakiś ciekawy sposób zająć czas w Wigilię. Taki niewielki prezent od świętego Mikołaja…
Nie, Kas. To nie jest dobry pomysł. Obiecałem przecież, że koniec ze zwodzeniem jej i siebie. Co z tego, że to był jasny układ. Nie i koniec.
To skoro już jesteśmy wszyscy razem, mamy czym wznieść toast, to pozwolę sobie zabrać głos…
Jak zawsze… — mruknął pod nosem Ed.
Zamknij się i nie psuj chwili — odparował Jack.
Chciałbym wam podziękować za niezwykle owocny rok. Mieliśmy lepsze i gorsze chwile, za co też przepraszam — spojrzał w moją stronę, uśmiechając się lekko — bo wiem, jak uciążliwy potrafię być… Momentami było naprawdę ciężko, ale daliśmy radę i jesteśmy o krok od wydania najlepszej płyty. Cieszę się, że mogę z wami pracować. Jesteście niesamowici.
Normalnie… Aż się wzruszyłem. — Ed siąknął nosem, wycierając wyimaginowaną łzę.
Kutas.
Wybuchnęliśmy śmiechem, po czym wznieśliśmy kufle.
Wypiliśmy jeszcze kilka piw. Wieczór mijał w przyjemnej atmosferze. Chyba faktycznie potrzebowałem chociaż trochę się zresetować i na chwilę zapomnieć.
Myślę, że dobrze będzie w nowym roku ruszyć z chociaż niewielką trasą koncertową. Jestem prawie na sto procent pewny, że po wydaniu tej płyty posypią się zaproszenia na różne festiwale, więc spakujcie bieliznę na zmianę i jedziemy.
Dobrze, Panie Prezesie — odparliśmy jednocześnie, wywołując grymas złości na twarzy Patricka.
Nie wiem jak wy, ale ja bym wyszedł zajarać. — Dopiłem ostatniego łyka z kufla i podniosłem się.
Jak na zawołanie palący poderwali się z miejsc i tylko zarzucając kurtki, zebraliśmy się do wyjścia. Musieliśmy się trochę przepychać między wchodzącymi, jednak po chwili już staliśmy na mroźnym powietrzu.
Podniosłem głowę i patrzyłem w gwieździste niebo. Ciekawe czy z nowego mieszkania będzie je choć trochę widać. Miałem nadzieję, że tak.
Jesteście Crowstorm, prawda? — Na ziemię sprowadził mnie nieśmiały głos.
Yhm… Tak — odparł Ed, rzucając blondynce jeden ze swoich firmowych uśmiechów,
Błagam, tylko nie to…
O mój Boże! — pisnęła rozradowana, zakrywając usta dłońmi. — Uwielbiam wasze piosenki! Znaczy się… — zająknęła się zawstydzona i spłonęła rumieńcem. Potrząsnęła głową, poprawiła włosy i podeszła do nas bliżej. — Nie sądziłam, że spotkam was w takim miejscu.
Często tu przychodzimy. — Wzruszył obojętnie ramionami, a ja poczułem nagłą chęć przywalenia mu.
No nie, po prostu, kurwa, no nie! Jeszcze tego mi brakowało. Nawału fanek w moim ulubionym barze…
Och… Naprawdę? — Uśmiechnęła się lekko, a w jej oczach można było dostrzec iskierki, które nie świadczyły o niczym dobrym.
Zajebiście.
Um… A… Jest z wami ten przystojny… Znaczy się wokalista, Kastiel?
O zgrozo… Zabijcie mnie.
Burczący milczek skrył się tam z tyłu, ale jest. — Chris machnął na mnie ręką.
W dupę sobie ją wsadź, a nie na mnie machasz.
Ekstra! — Ucieszyła się jeszcze bardziej, po czym zaczęła zawzięcie grzebać w torebce. — Podpiszecie mi się? Błagam…!
Podała chłopakom niewielki notes i długopis. Posłusznie podpisali się, szczerząc się pod nosem. Mają wodę zamiast mózgu. Jeszcze odechce im się pisania autografów…
Kiedy nieszczęsny notatnik wylądował w moich rękach, dziewczyna podeszła do mnie zdecydowanie za blisko i zaczęła wlepiać we mnie maślane oczka. Nabazgrałem swój podpis i z wymuszonym uśmiechem oddałem jej własność.
Dziękuję! — Po raz kolejny zaszczebiotała radośnie, przy czym rzuciła mi się na szyję.
Ugh… Powstrzymałem się od warknięcia i delikatnie ją odsunąłem.
Przepraszam — zaśmiała się cicho, ale na szczęście oddaliła się w końcu ode mnie.
Kątem oka obserwowałem, jak podbiega do swojej koleżanki i chwali się podpisami. Poprawiłem kurtkę i westchnąłem przeciągle, dostrzegając niedopalonego papierosa pod nogami. Cholera. Coraz mniej mi się tu podobało. Czy oni chociaż raz nie mogą przestać robić z siebie błaznów przed fanami? Albo przynajmniej nie wciągać mnie w tę szopkę?
Hej! — Ed pomachał im, żeby podeszły. — W środku jest mega tłoczno, może zechcecie usiąść z nami?
Musiałem zajarać. Obmacałem się po kieszeniach w poszukiwaniu fajek i ognia. Gdzie są te cholerne papierosy? Ani mi się ważcie zgadzać, bo uduszę gołymi rękami. Jakby nie wystarczyło, że nawet tutaj zaczynamy zwracać uwagę. Zajebiście. Po prostu mnie dobijcie, żebym nie musiał na to dłużej patrzeć.
Hm… Wiesz, z wielką chęcią byśmy się dosiadły, ale w środku czeka na nas kilku znajomych i tak średnio wypada ich wystawiać. — Dziewczyna uśmiechnęła się smutno, wzruszając ramionami. — Może następnym razem.
Dziękuję. Nawet jeśli wolałbym, żeby następny raz się nie odbył.
Jak wolicie — odpowiedział jej uśmiechem, na co spłonęła rumieńcem i, całe szczęście, zniknęła w tłumie. — Ale piździ… Idę do środka.
Ta… My też — mruknął Chris i szturchnął mnie w ramię. — Kas, idziesz?
Zaraz przyjdę, muszę zajarać. — Uniosłem rękę z papierosem i w końcu go odpaliłem. Popatrzyłem na Jacka spod nieco zmarszczonych brwi. — Nie wchodzisz?
Czekam na ciebie. — Wzruszył ramionami i podszedł do mnie. — Co cię gryzie?
A co miałoby mnie gryźć?
Ty mi powiedz. Przez cały wieczór praktycznie się nie odzywasz, a jak już to burczysz pod nosem. Totalnie zignorowałeś Cindy i jeszcze tak oschle podszedłeś do tej dziewczyny. Widziałem twój wzrok, jak Ed zapytał ją o przyłączenie się do nas.
Z Cindy nic nas nie łączy, poza tym to już zamknięty temat. — Zaciągnąłem się głęboko, próbując zyskać na czasie. — A co do fanek… Wiesz, że nie lubię, kiedy zaczepiają mnie poza koncertami.
Rozmawialiśmy już o tym milion razy, ale niech będzie powtórzę jeszcze raz. — Westchnął, przewracając oczami. — Nie musisz tego lubić, ale dobrze byłoby żebyś zaczął się do tego przyzwyczajać, albo chociaż to tolerować. Niedawno sam mówiłeś, że nie jesteśmy jak inne zespoły. I miałeś rację. Fani kochają nas nie tylko za muzykę, ale też naszą otwartość. Nawet jeśli może się ona odbić rykoszetem.
Zgrzytnąłem zębami, zadeptując zawzięcie peta, ignorując jego taksujące spojrzenie.
A teraz na poważnie. Co się dzieje, Kas? Bo zdecydowanie nie chodzi tu o fanki czy Cindy.
Musisz drążyć, prawda? Nie umiesz się czasem zamknąć? — warknąłem. — Starzy zjebali mi dosłownie wszystko. Całkowicie olali święta i mnie. Jestem wkurwiony jak nigdy i nie chce mi się nawet o tym gadać. Nie mogę przestać myśleć o tym, że dałem się tak zrobić w ciula. Po prostu mam dość… Chcę tylko spokoju.
Dlaczego o tym od razu nie powiedziałeś?
Rzuciłem mu wściekłe spojrzenie.
No oczywiście, że będę się ze wszystkiego zwierzać!
Przecież moglibyśmy jakoś się zorganizować i wspólnie spędzić te święta…
Przestań. Tu nie chodzi o to, że będę sam w święta. To mi nie przeszkadza. Chodzi o sam fakt, jak zachowali się rodzice. Z resztą to już też nie jest ważne… — Machnąłem ręką i przetarłem twarz. — Chodźmy do środka, bo serio piździ…

Przecież ten tekst kompletnie nie ma sensu! Jak ja chcę stworzyć porywający kawałek pisząc miłosne smęty?! Sfrustrowany odrzuciłem ołówek na stos rozwalonych kartek. Wplotłem we włosy palce, zacisnąłem je i wbiłem paznokcie w skórę, licząc na to, że odrobina bólu jakoś otrzeźwi mi głowę.
Potrzebuję nikotyny.
Otworzyłem okno, zaciągnąłem się mroźnym powietrzem i odpaliłem fajkę.
Na ulicy panował niecodzienny spokój, mącony jedynie przez przejeżdżające auta czy szczekającego gdzieś na podwórku psa. Przez otwarte okno z mieszkania piętro wyżej dochodziły mnie odgłosy rodzinnej krzątaniny. Jakaś kobieta beształa dziecko albo męża.
Parsknąłem śmiechem, słysząc jak woła, że ma zniknąć w salonie i stamtąd nie wychodzić. Przez moment znów usłyszałem krzyki babci, żebym zszedł z taboretu, kiedy tak bardzo chciałem zajrzeć do skarpet, bo może w tym roku Mikołaj przyszedł do mnie szybciej. Cichy śmiech mamy i silne ręce taty, który posadził mnie na barana... Podskoczyłem spłoszony rykiem klaksonu, a wpół spalony papieros wypadł na parapet, gasnąc z cichym sykiem w śniegu.
Strzepnąłem peta i z trzaskiem zamknąłem okno. Minąłem zakichane kartki i, będąc już prawie w kuchni, usłyszałem dźwięk telefonu.
Jezu… Kogo znowu niesie?!
Suśka? A ona czego znowu szuka…? — mruknąłem po nosem.
Przez chwilę wpatrywałem się w ekran. Odebrać czy nie?
Wyciszyłem połączenie i odrzuciłem telefon na kanapę. To nie najlepszy moment, żeby z nią rozmawiać.
Zaparzyłem trzeci kubek kawy i wróciłem do pisania piosenki. Oparłem głowę na dłoni i przesunąłem wzrokiem po kartkach. Na każdej z nich było coś, co chciałem przekazać, ale nic się ze sobą nie łączyło. Musi być jakiś punkt zaczepienia…
Skóra przy skórze jak dusza przy duszy… — mruknąłem pod nosem, od razu zapisując to na wolnej stronie. — Zmysły zlane w jedno…
Kurwa!
Kogo nosi? Spojrzałem na telefon, mając ochotę wyrzucić go przez okno. Znowu Suśka… Potarłem skronie, dusząc kolejne przekleństwo. Zrezygnowany odebrałem.
Halo? — Zmusiłem się do miłego tonu, modląc się o cierpliwość.
Halo? Cześć, Kastiel! Miło cię w końcu usłyszeć. Mógłbyś się czasem sam z siebie odezwać — paplała jak nakręcona. — Pewnie ci przeszkadzam, ale chciałam do ciebie zadzwonić i życzyć ci wszystkiego najlepszego, bo później nie będzie na to czasu, a ty pewnie jesteś za…
Su, bo ci powietrza zabraknie — parsknąłem cicho, choć miałem ochotę zgrzytnąć zębami. Ta jak się nakręci... — Nie przeszkadzasz mi. Akurat mam wolną chwilę… Ciebie też dobrze słyszeć.
Och… Przepraszam. Znowu się nakręciłam… — jęknęła zażenowana, a ja znowu parsknąłem śmiechem.
Co u ciebie? Jak studia?
Ach, wiesz… Jakoś leci. Teraz miałam nawał egzaminów, ale chyba wszystkie zdałam — powiedziała. — A u ciebie? Słyszałam, że wydajesz nową płytę.
Mimo wszystko dobrze było usłyszeć jej głos. Już prawie zapomniałem, jak przyjemnie się jej słucha, nawet jeśli pieprzy od rzeczy.
Ta… Też jakoś leci. Niedawno mieszkanie kupiłem…
Po co wzruszam ramionami, skoro ona i tak tego nie widzi?
I się nic nie chwalisz? — oburzyła się.
Nie było okazji… Poza tym po naszej ostatniej rozmowie stwierdziłem, że nie będę się narzucać…
Kas… Myślałam, że już wszystko wyjaśniliśmy…
Tak, wybacz. — Uśmiechnąłem się gorzko. — Ty masz swoje studia, ja mam swoją karierę...
Nagle po drugiej stronie słuchawki usłyszałem kilka trzasków i jakiś męski głos. Pan Filip? To chyba nie on… Więc kto?
Em… Przepraszam cię, Kastiel, ale muszę kończyć. Ktoś musi pomóc w kuchni, a tata i Rayan kompletnie sobie nie radzą.
Jasne, leć.
Rozłączyłem się i odrzuciłem telefon obok.
Po co ona dzwoniła? Przecież skoro wspólnie podjęliśmy decyzję, że lepiej będzie, jak zostaniemy przyjaciółmi, a przez cały ten czas nie odpowiedziałem jej nawet głupim smsem, a ona i tak do mnie dzwoni i składa życzenia… Czyżby nadal jej zależało…? Nie bądź głupi, Kas. Su jest po prostu miła i pamięta o przyjaciołach, nie tak jak ja…
I kim, do cholery, jest Rayan?
Czyżby zrobiła to specjalnie tylko po to, żeby mi pokazać…
Nie… Su, może i inteligencją nie grzeszy, ale nie jest taka.
Cholera… Rozpamiętuję rozmowę z byłą, jakbym miał odnaleźć w niej sens życia!
Rozejrzałem się tępo dookoła siebie, zawieszając wzrok na nieszczęsnym telefonie i kartkach.
Walić to. Muszę zajarać.
Wyciągnąłem paczkę z kieszeni potrząsnąłem nią. Coś jeszcze jest. Otworzyłem pudełko i zdusiłem przekleństwo. Złamana.
Jak zawsze wiatr w oczy.
Może to i lepiej, że wyjdę i się przewietrzę? Przynajmniej nie będą dobijać mnie ta cisza i pustka.
Zerwałem się z kanapy, ubrałem się i z hukiem wyszedłem z mieszkania.
Jasna cholera! Czy naprawdę wszystko musi mnie dzisiaj dobijać?! Jakby cały wszechświat się zmówił, żeby zrobić mi na złość! I dlaczego? Dlatego, że w końcu postanowiłem pomyśleć o sobie?
Agh!
Niech te pieprzone święta się kończą!
Wybiegłem z bloku, zapinając pospiesznie kurtkę.
Trzeba było przyjąć propozycję Jacka, albo chociaż spotkać się z Cindy. Nie siedziałbym w pustym mieszkaniu i nie myślałbym o tajemniczym Rayanie. Ciekawe co to za dupek. Mam nadzieję, że dobrze traktuje Su.
I znowu rozpamiętuję jej telefon!
Kopnąłem zaspę śniegu, z satysfakcją obserwując jak zmarznięte kawałki rozpryskują się na ulicy.
Na najbliższej stacji kupiłem papierosy i z ulgą odpaliłem jednego.
Powinienem zerwać z tym nałogiem. Wyniszcza mnie powoli, ale to jedyna rzecz, przy której jestem w stanie się uspokoić. A zresztą... Nikogo to nie obchodzi. Nawet mnie samego. Byle przetrwać te święta, a potem już jakoś pójdzie. Przynajmniej do następnych świąt... Dobra, Kas zmień płytę, bo naprawdę zaczynam przesadzać. Muszę skupić się na czymś innym, na przykład piosence, którą zostawiłem w połowie niedokończoną.
Zastanawia mnie, kiedy będziemy mogli wypuścić płytę na rynek. Nie mogłem się doczekać, żeby zobaczyć krążek.
Wracając do mieszkania wybrałem okrężną drogę. Im dłużej chodziłem, tym bardziej uspokajałem. A może to przez fajki? Nieważne. Kiedy znalazłem się pod drzwiami miałem zmarznięte ręce, ale i czysty umysł. Teraz mogłem się na spokojnie skupić na tym, co powinienem zrobić.
Przekręciłem kluczyk, a raczej chciałem go przekręcić. Czyżbym zapomniał zamknąć za sobą drzwi? Niemożliwe.
Zmarszczyłem brwi i ostrożnie nacisnąłem na klamkę. Zatrzymałem się w progu, czując się coraz bardziej zdezorientowany. W mieszkaniu rozchodził się dziwny zapach. Zaciągnąłem się kilkukrotnie, próbując wygrzebać z pamięci co tak pachniało.
Żywica?
Niepewnie wkroczyłem w głąb mieszkania. Z głównego pokoju dobiegały dźwięki krzątaniny. Co jest do cholery?
Jeśli ktoś próbuje mnie okraść…
Zajrzałem do salonu zza węgła, zamierając w progu. Patrzyłem na nią, nie wierząc własnym oczom. Jak gdyby nigdy nic układała na stole naczynia i sztućce.
Priya? Co ty tu robisz?
O! — Podskoczyła przestraszona, upuszczając nóż. — Już jesteś! — Uśmiechnęła się szeroko i podeszła do mnie.
Ale przecież… Miałaś być kimś, z rodziną… Albo coś.
Miałem ochotę się uszczypnąć. Na pewno zasnąłem nad nutami.
Ehm… - przez moment zbierała myśli. – Pojechałam po prezent dla ciebie. — Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się uroczo. – A że nawet nie musiałam się wysilać, by wymyślić wymówkę, bo od razu przyjąłeś, że będę zajęta przez całe święta…
To po co ta szopka? Nie mogłaś po prostu powiedzieć, że chcesz mi kupić prezent?
Nie mogłam tak powiedzieć, bo nie kupowałam tego prezentu, głuptasie —zaśmiała się, zerkając na coś nad moim ramieniem.
O czym ty…? — Odwróciłem się, żeby zobaczyć, na co patrzyła, i zamarłem.— Lys…?!
Witaj, Kastiel.
Patrzyłem na przyjaciela, nie wierząc własnym oczom. To niemożliwe, żeby…
To… — urwałem, próbując złożyć jakieś sensowne zdanie, ale miałem kompletną pustkę w głowie.
Podszedłem bliżej niego i mocno go uścisnąłem.
Dobrze cię widzieć, brachu…
I znowu się rozczulasz, Kas. Chyba faktycznie zmieniasz się w miękką kluchę.
Odsunąłem się od Lysa i szturchnąłem Priyę w żebra.
Zamknij się, szczwana Pyzo.
Podziękujesz mi, jak ubierzesz choinkę. Dobrze was w końcu widzieć razem... — Zarzuciła mi i Lysowi ręce na szyję, przyciągając nas do siebie.
Najwspanialsze święta, o jakich mógłbym marzyć.

Theme by MIA