— Charlotte,
proszę cię, pospiesz się! Spóźnimy się na hiszpański.
— No,
już idę, marudo. — Przyjaciółka westchnęła ciężko,
zamykając z trzaskiem szafkę.
Odetchnęłam
z niewielka ulgą, gdy w końcu mogłyśmy zacząć się przedzierać
przez zatłoczony korytarz. Jako że byłam drobniejsza, wysunęłam
się na prowadzenie i skutecznie przebiłam się przez tłumy
uczniów, spieszących się na lekcje.
Kiedy
znalazłam się w mniej obleganej przez ludzi części korytarza,
zwolniłam i zaczekałam na Char. Odwróciłam się w jej stronę i
dostrzegłam jak ta rozmawia z jakimś chłopakiem, który zagrodził
jej drogę. Dziewczyna mimo oburzenia, które swoją drogą było
pozorowane, flirtowała w najlepsze. Zacisnęłam zęby i zamknęłam
oczy modląc się w duchu o cierpliwość do przyjaciółki.
Widząc
jej zarumienioną twarz i szczęśliwe spojrzenie, poczułam lekkie
wyrzuty sumienia, jednak nie chciałam ryzykować spóźnienia na
jedną z moich ulubionych lekcji. Podeszłam do Charlotte, złapałam
ją za łokieć i odciągnęłam na bok.
— Przepraszam
cię najmocniej, ale trochę nas czas nagli. — Uśmiechnęłam się
przepraszająco do nieco zdezorientowanego chłopaka. — Umówisz
się z nią po lekcjach — dodałam i ruszyłam z przyjaciółką
pod rękę wzdłuż korytarza.
Kiedy
znalazłyśmy się na schodach prowadzących na piętro, gdzie
znajdowała się nasza klasa, puściłam Char, która nie ukrywała
zdenerwowania.
— Coś
ty mi narobiła? — burknęła, marszcząc wyregulowane brwi. —
Właśnie uciekła mi szansa na randkę z kapitanem męskiej drużyny
siatkarskiej!
— Przepraszam
— mruknęłam speszona.
Na
prawdę było mi głupio przerywać przyjaciółce w rozmowie, ale
zwyciężyło wiszące nad nami poważne ryzyko spóźnienia, o czym
jej wspomniałam.
— Daj
sobie spokój. Jedno przyjście po dzwonku nikomu nie zaszkodziło,
poza tym pan Cartez jest na tyle w porządku, że zrozumiałby, że
przedarcie się przez zatłoczony korytarz wymaga czasu.
Nie
odpowiedziałam na to, ponieważ już znajdowałyśmy się przy sali
do hiszpańskiego. Na szczęście nie było jeszcze nauczyciela,
który miał tendencje do przychodzenia przed dzwonkiem. Akurat
momencie, gdy zajęłyśmy swoje miejsca, do pomieszczenia wszedł
pan Cartez.
— Buenos
dias estudiantes! — przywitał się, idąc dziarskim krokiem między
ławkami.
— Buenos
dias señor Cartez!
— Na
początku zajęć, chciałbym poinformować was o klasówce w
przyszłym tygodniu z ostatniego materiału dotyczącego żywienia i
zdrowia.
Mężczyzna
usiadł za biurkiem, wyciągając z torby laptopa, podręcznik i
kalendarz, w którym zapisywał nie tylko terminy klasówek, ale
także różne notatki dotyczące zajęć.
Kiedy
już miał wszystko naszykowane, zabrał się za odczytywanie listy
obecności. W połowie spisu do klasy wszedł wysoki chłopak, na
którego widok większość dziewcząt westchnęła przeciągle.
Tylko ja zirytowana przewróciłam oczami.
— Rozumiem,
że pana Stephensa nie dotyczy dzwonek na lekcję. Mam rację? —
nauczyciel przyglądał mu się uważnie, nie kryjąc zdenerwowania.
— Przepraszam
— mruknął ledwo słyszalnie nawet dla mnie, gdzie ja siedziałam
ławkę przed nim. — Miałem ważną sprawę do załatwienia, a
rozmowa na ten temat trochę się przedłużyła.
— Czy
ja dobrze rozumiem, że ta sprawa była ważniejsza, niż moje
lekcje, na które dobrowolnie się pan zapisał? — Pan Cartez
uniósł z powątpiewaniem brew.
— Przeprosiłem
przecież, więc nie rozumiem, o co to całe zamieszanie. — Chłopak
wzruszył ramionami, skupiając wzrok na swoich dłoniach.
Obserwowałam
całą rozmowę, starając się ukryć zdenerwowanie. Ten chłopak
był tak bezczelny, że miałam ochotę wtrącić swoje zdanie, ale
powstrzymała mnie Charlotte, która rzuciła mi ostrzegawcze
spojrzenie. Zacisnęłam pięści tak mocno, że pobielały mi
kłykcie. Odwróciłam się do przodu, wbijając wzrok w leżący
przede mną podręcznik.
Nauczyciel
zignorował arogancką uwagę Lysandra i powrócił do tematu lekcji,
jednak ja nie potrafiłam tego tak po prostu zlekceważyć. Jego
osoba działała mi na nerwy praktycznie od początku liceum.
Obrzydliwie chamskie odzywki do nauczycieli czy uczniów, na które
dyrekcja kompletnie nie reagowała. Jakby traktowała go ulgowo ze
względu na to, że miał własny zespół muzyczny, którym
reprezentował szkołę.
Do
mnie również się przyczepił. Rzucał niewybrednymi komentarzami
na temat mojego wyglądu czy zachowania. Starałam się go ignorować,
ponieważ uważałam, że jeśli nie będę zwracać na niego uwagi,
to w końcu znudzi się zaczepianie mnie.
W
połowie lekcji rozbrzmiał dźwięk telefonu. Wszyscy podskoczyliśmy
wystraszeni, nie wiedząc co się dzieje. Pan Cartez spojrzał się
na swoją komórkę, która głośno wibrowała. Zmarszczył brwi i
sięgnął, żeby odebrać.
— Wybaczcie
mi na chwilę, ale to bardzo ważny telefon — powiedział i wyszedł
na korytarz zostawiając uchylone drzwi od sali.
Jak
zawsze w klasie rozbrzmiała burza rozmów między uczniami. Sama
również odwróciłam się do Charlotte, żeby zapytać się, czy
będzie chciała wspólnie pouczyć się do klasówki.
— Jasne,
czemu nie. Spotkamy się u mnie czy u ciebie?
Już
miałam odpowiedzieć przyjaciółce, kiedy za mną rozległo się
ciche prychnięcie. Spojrzałam się w stronę uśmiechającego się
cynicznie Lysandra. Bujał się na krześle, przyglądając mi się
uważnie spod nieco ciemniejszej niż reszta włosów grzywki.
— O
co ci chodzi? —zapytałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
— O
nic. — Wzruszył ramionami, po czym pochylił się nad ławką
zbliżając się nieco do mnie. — Po prostu zastanawia mnie, czy
taka kujonica jak ty, ma jakieś życie poza książkami, ale patrzę
na ciebie coraz dłużej i dochodzę do wniosku, że chyba jednak
nie.
— Zajmij
się lepiej swoimi sprawami — odparowała mu Charlotte, odwracając
się w jego stronę. — My się nie interesujemy gdzie i z kim
dochodzisz, więc fajnie by było, gdybyś i ty się od nas odczepił.
— Auć…
Zapiekło. — Zaśmiał się ironicznie, wracając do bujania się
na krześle.
Char
posłała mu krzywy wyraz twarzy i z powrotem wróciłyśmy do
naszego tematu. Mimo, że chłopak nic więcej nie powiedział, to ja
cały czas czułam jego przeszywający wzrok na sobie.
Z
jednej strony byłam wdzięczna przyjaciółce, że stanęła w mojej
obronie, jednakże czułam, że to przysporzy mi tylko więcej
kłopotów. Potarłam nerwowo kark, mając nadzieję, że uporczywe
mrowienie wywołane jego wzrokiem zniknie.
Chwilę
później do klasy wrócił nauczyciel i kontynuował zajęcia,
jednak nie na długo, ponieważ po kilkunastu minutach zabrzmiał
dzwonek. Przed wyjściem wszystkich uczniów pan Cartez przypomniał
o klasówce i sam zaczął się pakować.
Szybko
schowałam swoje rzeczy do plecaka i skierowałam się do wyjścia.
— Mich!
— zawołała za mną przyjaciółka. — Mich, zaczekaj na mnie!
Stanęłam
przed klasą tuż obok drzwi i cierpliwie czekałam, aż Charlotte
spakuje swoje rzeczy i do mnie dołączy.
— Serio?
Mich? — Usłyszałam za plecami znajome i znienawidzone parsknięcie
śmiechem. — Czy to nie jest czasem męskie imię?
Przygryzłam
dolną wargę, o raz kolejny tego dnia modląc się o cierpliwość.
Jak ja nie cierpiałam tej dziewuchy! Odwróciłam się w jej stronę,
starając się przywołać obojętny wyraz twarzy. Chciałam ją
wyminąć, ale wraz z Lysandrem, który właśnie wyszedł z klasy,
zagrodzili mi drogę. Ledwo powstrzymałam zirytowane westchnienie.
— Rosalio,
to jest męskie imię — chłopak uśmiechnął się z satysfakcją
do swojej przyjaciółki, widząc jak narasta we mnie złość.
Niespokojna
zerknęłam za ramię w poszukiwaniu Charlotte, ale nigdzie nie
mogłam jej dostrzec. Przestąpiłam z nogi na nogę, przełykając
ślinę, czując lekkie kłucie w dołku.
— Spójrz
tylko na nią. Prawie wcale nie przypomina dziewczyny. Trzeba więc
przyznać, że nie ma co się dziwić jej rodzicom, że popełnili
taki błąd.
Słysząc
uwagę na temat rodziców poczułam, jak gotuje się we mnie krew, a
przed oczami pojawiły mi się czarne plamy. Mógł mnie obrażać
ile chciał, ale takich ordynarnych uwag na temat zmarłych rodziców
nie byłam w stanie tolerować.
— Odszczekaj
to — warknęłam, mierząc go wściekłym spojrzeniem, zaciskając
pięści.
— Ojej…
Czyżbyśmy cię obrazili? — zaszydziła Rosalia, uśmiechając się
szyderczo. — W takim razie przepraszam cię najmocniej… Ale sama
musisz przyznać, że nie trzeba mieć specjalnych problemów ze
wzrokiem, żeby mieć dylemat na temat twojego wyglądu.
— Stawiam,
że bardziej przypominasz ojca niż matkę, dlatego…
Nie
pozwoliłam mu dokończyć, ponieważ zdenerwowanie sięgnęło
zenitu. Ogarnięta czystą furią, nie widząc nic poza pyszałkowatą
twarzą chłopaka, zamachnęłam się i uderzyłam go w nos. Kilka
osób krzyknęło zdziwionych i przerażonych sytuacją.
Zaskoczony
moją reakcją Lysander poleciał do tyłu. Zachwiał się i złapał
drzwi, żeby nie upaść. Machinalnie dotknął wolną ręką obite
miejsce, sprawdzając czy nie jest poważniej uszkodzone. Rosalia
podeszła do chłopaka, pomagając odzyskać równowagę.
— Michelle!
— krzyknął oburzony nauczyciel, pochodząc do zbiorowiska, jakie
zrobiło się wokół naszej trójki. — Co to miało znaczyć? Co w
ciebie wstąpiło?
— Nie
pozwolę, żeby ktokolwiek obrażał moich rodziców —
odpowiedziałam najspokojniej jak umiałam, masując obolałą dłoń.
Dopiero po chwili dotarło do mnie co zrobiłam i co powiedziałam do
nauczyciela. Speszona, opuściłam wzrok na puchnącą już dłoń. —
Przepraszam… Ja nie wiem dlaczego tak zareagowałam...
— Takich
rzeczy nie załatwia się przemocą! — Zwrócił uwagę,
jednocześnie sprawdzając czy nic poważnego nie stało się
chłopakowi. — Oboje macie natychmiast iść do pielęgniarki, żeby
was zbadała, a następnie do dyrektorki. Bójki w szkole są nie
dopuszczalne.
— Naprawdę
jest to konieczne, żebyśmy szli do dyrektorki? — zapytałam nieco
przestraszona. Nie podobała mi się wizja nagany, czy choćby
zwykłego upomnienia. Mogło to całkowicie zniszczyć moje dobre
świadectwo i wymarzone studia. — To był tylko jednorazowy taki
incydent…
— Jeśli
oboje nie potraficie zapanować nad swoimi nerwami, to tak, jest to
konieczne.
— Kto
nie potrafi, ten nie potrafi — zironizował Lysander stłumionym
głosem. Gdyby jego wzrok potrafił zabijać, to już dawno leżałabym
we własnej krwi, poćwiartowana na kawałeczki.
— Swoją
uwagę mógł pan zachować dla siebie. A teraz marsz do
pielęgniarki.
Niechętnie,
powłócząc nogami skierowałam się w stronę schodów prowadzących
na parter, gdzie znajdowały się wszystkie biura i gabinety należące
do pozostałego personelu szkoły.
Nie
oglądałam się nawet za siebie, żeby sprawdzić czy chłopak szedł
za mną. Czułam się jednocześnie zdenerwowana i przestraszona całą
sytuacją. Zawsze starałam się panować nad nerwami i nie ulegałam
emocjom, a tutaj… Nie mogłam sobie wybaczyć takiej impulsywności.
Cały czas czułam tępe pulsowanie bólu w kostkach.
Zatrzymałam
się przed drzwiami gabinetu pielęgniarki, żeby zaczekać na
Lysandra, który pojawił się obok mnie chwilę później.
Wyciągnęłam rękę, żeby zapukać, ale ubiegł mnie, mocno
stukając w drewno. Kiedy usłyszeliśmy pozwolenie, otworzył drzwi
i w pierwszej chwili chciał wejść przede mną, ale powstrzymał
się i puścił mnie przodem. Weszłam do środka bez słowa,
wpatrując się w swoje znoszone adidasy.
— Coście
narobili, co? — Szczupła kobieta spojrzała się na nas,
przyglądając się uważnie przykładającemu do nosa chusteczkę
Lysandrowi i mi, trzymającej się za zaczerwienioną dłoń. — Co
jej zrobiłeś, że musiała się na ciebie z rękoma rzucać, co?
Kolejne złamane serce? — Zaśmiała się pogodnie, a chłopak
prychnął oburzony.
— Gustuję
w prawdziwych dziewczynach, a nie w kimś kto nawet nie przypomina
wyglądem kobiety — burknął, zerkając na mnie kątem oka.
Odpowiedziałam
mu wymuszonym, znudzonym spojrzeniem i pozwoliłam pielęgniarce,
żeby zajęła się moją ręką. Posmarowała maścią na obrzęk i
założyła mi zimny kompres. Podziękowałam cicho kobiecie i nie
czekając aż Lysander zostanie opatrzony, wyszłam z gabinetu.
Powolnym
krokiem szłam wzdłuż opustoszałego korytarza kierując się do
dyrektorki. Musiałam przyznać, że obawiałam się tej rozmowy.
Nigdy jeszcze nie zdarzyła mi się taka sytuacja i nie wiedziałam
co mam ze sobą zrobić. Serce kołatało mi się w klatce
piersiowej, a ręce drżały. Chciałam ścisnąć dłonie, żeby się
trochę uspokoić, ale ból w prawej ręce ponownie się odezwał.
Stłumiłam jęk, przygryzając dolną wargę.
Co
jak co, ale Lysander miał mocną szczękę.
Słysząc
otwierające się drzwi, obejrzałam się za siebie. Lysander szedł
leniwym krokiem, wpatrując się w telefon. Miał założony na nos
opatrunek oraz zdążył się pozbyć śladów krwi z ust. Uśmiechnął
się do siebie, ale zaraz skrzywił się sycząc cicho. Dotknął
delikatnie opatrunek, aby po chwili opuścić dłoń.
Kiedy
był już obok, podniósł wzrok na mnie. W jego spojrzeniu widać
było, że szykuje się do kolejnego ataku na mnie. Mimowolnie
objęłam się ramionami, próbując przygotować się na uderzenie.
— Nawet
to jak bijesz potwierdza, że nie jesteś do końca dziewczyną —
stwierdził pogardliwie, patrząc na mnie z góry.
W
pierwszej chwili chciałam się skulić w sobie i puścić tą uwagę
mimo uszu, ale cały czas byłam poddenerwowana. Nim zdążyłam
zapanować nad językiem, wyparowałam:
— Wolę
bić się jak facet, niż zachowywać się jak nietykalna paniusia.
Ty chyba naprawdę musisz mieć jakiś kompleks męskości, że
próbujesz się dowartościować tymi głupimi komentarzami.
Gdy
dotarło do mnie co powiedziałam, spłonęłam rumieńcem. Nie
czekając na jakąkolwiek reakcję chłopaka, weszłam do pokoju
dyrektorki.
W
przedsionku przywitała nas sekretarka i zaprowadziła do pani
Shaller. Tym razem pozwoliłam Lysandrowi wejść pierwszemu. Byłam
tak przerażona, że miałam bardzo małą kontrolę nad trzęsącymi
się kolanami.
Kobieta
siedziała pochylona nad stosem papierów, co chwilę kreśląc i
notując coś na marginesie. Na moment podniosła wzrok i zerknęła
na chłopaka.
— Lysander,
chłopcze. Co cię do mnie sprowadza? — zapytała nieco zamyślonym
tonem, ponownie zwracając uwagę na dokumenty.
— Ja
i Michelle Bonet zostaliśmy wysłani przez pana Carteza do pani za
bójkę na przerwie.
Dyrektorka
słysząc moje nazwisko i przyczynę wizyty spojrzała się na nas
kompletnie zszokowana. Przenosiła wzrok to na mnie, to na chłopaka,
jakby nie wiedziała czy to, co usłyszała jest prawdą.
— Słucham?
— Wbiła we mnie spojrzenie, a ja poczułam, że kurczę się w
sobie. — Czy to prawda, Michelle? Możecie mi to jakoś wyjaśnić?
— Tak…
— mruknęłam cicho speszona. Czułam jak moje policzki ponownie
oblewają się rumieńcem. Opowiedziałam jej zajście, starając się
przejąć władzę nad drżącym głosem. Kiedy skończyłam, nie
byłam w stanie spojrzeć na oblicze kobiety i uporczywie wpatrywałam
się w zawiły wzór na karminowym dywanie zdobiącym gabinet.
— Jestem
wstrząśnięta waszym zachowaniem. — Pokręciła głową
rozczarowana. — Przychodząc do tej szkoły mieliście od początku
wpajane, że jakakolwiek przemoc, czy to fizyczna czy psychiczna jest
zakazana. Natomiast dziś się dowiaduję, że reprezentant szkoły
zachował się w tak impertynencki sposób, a najlepsza uczennica
dopuściła się rękoczynów.
Było
mi głupio, że tak łatwo dałam się wyprowadzić z równowagi i
uniosłam się emocjami. Nie mogłam przeboleć własnej
impulsywności, która przysłoniła mi racjonale myślenie.
— Nie
chcę tego robić, ale jestem do tego zmuszona. Jeszcze dzisiaj w
waszych aktach pojawi się odpowiednia nota, a na waszą dwójkę
nakładam szlaban. Do końca roku będziecie pomagać w bibliotece po
lekcjach.
— Pani
chyba raczy żartować! — obruszył się chłopak, parskając
śmiechem.
— Proszę
zważać na słowa, Lysandrze. Sprawa nie podlega dyskusji.
Poinformuję bibliotekarkę i zaczniecie dzisiaj o godzinie
piętnastej trzydzieści.
Z
każdym słowem dyrektorki czułam, jak świat osuwa mi się spod
nóg. Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Ale jak to nota? Przecież
to zepsuje mi moją dobrą opinię. Jeśli uczelnia zobaczy, że
dostałam taki wpis, to nigdzie mnie nie przyjmą... Stracę szansę
na wymarzone studia i pracę. Nie mogłam sobie na coś takiego
pozwolić.
Lysander
wyszedł szybko z gabinetu, trzaskając głośno drzwiami.
— Ale…
Pani dyrektor... — zaczęłam łamiącym się głosem. Próbowałam
pozbyć się niechcianych łez szybko mrugając. — Czy to nie może
się bez tego obejść? Ta nota do akt jest potrzebna?
— Przykro
mi, Michelle, ale nie mam innego wyboru. — Kobieta uśmiechnęła
się do mnie łagodnie i trzymając lekko za ramię zaprowadziła do
przedsionka. — Wracaj już na lekcje.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie kochani ♥
Niezmiernie miło mi przedstawić Wam nowy, reedytowany rozdział. Przyznam szczerze, że trochę się napracowałam przy tym, żeby to miało taki wygląd i kształt jaki od początku planowałam.
Nigdy nie znosiłam robienia planów, notatek, rozpisywania postaci i tym podobnych „bzdur”. Zawsze uważałam to za niepotrzebne i marnujące ogrom czasu, jaki mogę poświęcić na pisanie kolejnych rozdziałów. Aczkolwiek po ocenie bloga, którą otrzymałam po zgłoszeniu się zaczęłam się coraz bardziej zastanawiać nad tym wszystkim i doszłam do wniosku, że przydałoby mi się coś takiego. Więc zrobiłam.
Po prawie miesiącu (z przerwami oczywiście) planowania i rozpisywania wszystkiego od deski do deski powstał ten oto rozdział. Mam nadzieję, że spodobał się i tym, którzy mieli okazje przeczytać tamtą wersję i tym, którzy przybyli dopiero po publikacji tego.
Serdecznie dziękuję tym, którzy dotrwali do końca rozdziału i mojego monologu. Do zobaczenia w następnym rozdziale
Fallen Angel ♥