środa, 30 października 2019

Lysandrowe fantazje – GARDA

Deszcz bębnił w okna i płoszył swą obecnością wychodzących ze szkoły uczniów, którzy robili wszystko, żeby nie zmoknąć w drodze na przystanek lub do swojego samochodu. Dziewczyny zasłaniały się torebkami czy nawet książkami, a chłopcy naciągali kaptury bluz na głowy. Co poniektórzy przygotowali się rano na załamanie pogody i szli pewnie pod parasolami, a ich znajomi próbowali wykorzystać okazję i wcisnąć się obok. Przyglądałam się temu wszystkiemu przez przeszklone drzwi wejściowe szkoły, czekając na pana woźnego. Naprzeciw mnie, oparty o ścianę, stał Lysander z wyjątkowo niepocieszoną miną. Dzisiaj sprawiał wrażenie zamyślonego. Próbował mi dogryźć, ale jego uwagi były zaskakująco mało kąśliwe, jakby jego myśli pochłaniało zupełnie coś innego i nie skupiał się na dokuczaniu mi wystarczająco mocno, co oczywiście nie przeszkadzało Rozalii, ale tego dnia unikałam jej na wszelkie możliwe sposoby i w razie potrzeby starannie ją ignorowałam.
Wpatrzyłam się ponownie w okno, ciesząc się chwilą osobliwego spokoju. Przymknęłam na oczy, wsłuchując się w rytmiczne stukanie kropel deszczu, przypominające wybijanie rytmu na bębnach. Gdzieś w rynnie musiała być dziura, która przepuszczała wodę, a ta, spadając na metalowy parapet, tworzyła dźwięk podobny do uderzania pałeczkami o talerze. Cichy szum wiatru dopełniał całość melodii. Kastiel byłby dumny, że jeszcze tak dobrze udaje mi się odnajdywać rytmikę.
Tu jesteście.
Z głębi korytarza dobiegło szuranie ciężkich wiader i lekkie posapywanie starszego woźnego.
Czekamy tu na pana od dobrych dwudziestu minut — odezwał się Lysander ponurym głosem, odpychając się nogą od ściany i podszedł bliżej mężczyzny.
Wybaczcie, rozmowa z panią Shaller trochę się przeciągnęła. — Uśmiechnął się przepraszająco, na co Lysander zareagował wywróceniem oczami.
Arogancki gnojek!
Pan Flynn zaprowadził nas do pierwszej Sali i wytłumaczył co mamy zrobić, a potem udał się do klasy naprzeciw z takim samym sprzętem, który zostawił nam. Bez słowa zaczęliśmy zamiatać podłogę, wycierać kurze i czyścić ławki z durnowatych napisów. Lysander milczał przez cały czas, nawet nie patrząc w moją stronę, niezwykle skupiony na swojej pracy. Coś wyraźnie go musiało dręczyć.
W pierwszym odruchu chciałam go o to zapytać, ale zganiłam się w myślach. Powinnam się cieszyć, że dziś mi odpuścił. Nie powinnam się wtrącać w nie swoje sprawy i prosić o zaczepkę.
Zacisnęłam dłonie na kiju od mopa i przesunęłam nogą wiadro do kolejnej klasy. Wyczyściłam ławki, położyłam na nie krzesła i zaczęłam zamiatać. Przystanęłam w połowie, dopiero zauważając, że nie ma Lysandra.
Już mu się odechciało sprzątać i znów zaszył się gdzieś, żeby nic nie robić?
Miałam zamiar zgłosić to woźnemu, ale kiedy usłyszałam, że chłopak rozmawia z kimś na korytarzu, zatrzymałam się przy drzwiach. Nie powinnam podsłuchiwać, ale…
Zostań z nią jeszcze trochę. Jak za pół godziny skończę, to przyjadę. Wiem… Nic na to nie poradzę. Nie chcę się kłócić z tą starą prukwą… Okej, jakby coś się zmieniło, daj znać. Na razie.
Byłam tak zasłuchana w tę rozmowę, że nie zorientowałam się, kiedy Lysander znalazł się pod drzwiami do klasy i przyłapał mnie przy nich. Zmierzył mnie z góry na dół i skrzywił się.
Widzę, że rodzice nie tylko nie nauczyli cię różnic pomiędzy mężczyzną a kobietą, ale również kultury i podstaw życia w społeczeństwie — warknął i szybko zabrał się za mycie podłogi. — Zamiast podsłuchiwać innych, lepiej by było, gdybyś zabrała się do roboty. Nie mam zamiaru przez ciebie tracić czasu.
Nie odzywając się więcej, skończył sprzątać salę i udał się do kolejnej.
Przez moment stałam bezczynnie. Zawstydzona zacisnęłam drżące dłonie na kiju i oddychając miarowo, próbowałam zapanować nad rumieńcem zajmującym już całą twarz. Co mnie podkusiło, żeby podsłuchiwać? Przecież i tak nie dowiedziałam się niczego konkretnego. Dlaczego właściwie chciałam coś o nim wiedzieć? Ach… Głupia, głupia Mich…
Mimo zażenowania, jakie czułam, musiałam pójść za chłopakiem i pomóc mu w sprzątaniu. Również nie miałam zamiaru marnować dnia na siedzenie w szkole po lekcjach.
Czterdzieści minut później, kiedy opuściliśmy ostatnią czystą klasę, odetchnęłam z ulgą. Nareszcie wolna! Pożegnałam się z woźnym, zabrałam swoje rzeczy i wręcz wybiegłam ze szkoły.
Nie przejmowałam się deszczem, wolałam taką pogodę od upału. Rozłożyłam niewielki parasol i zadowolona z chłodnego powietrza ruszyłam do domu. Gdy już byłam na miejscu, w biegu do swojego pokoju przywitałam się z rodzicami. W sypialni zostawiłam plecak, zabrałam torbę treningową i słuchawki i popędziłam z powrotem do drzwi.
Dokąd się wybierasz? — zapytała mama, kiedy w pośpiechu próbowałam rozplątać cieniutkie kabelki.
Do Dake’a. Dziś wypada dzień treningu z nim — wyjaśniłam i z okrzykiem triumfu podłączyłam słuchawki do telefonu.
Tak bez obiadu?
Zjem, jak wrócę. Nie chcę się spóźnić.
Chociaż weź coś na drogę… — poprosiła zmartwiona mama i przyniosła mi cynamonową bułkę i jabłko.
Ubrałam przeciwdeszczówkę, schowałam zapakowane pieczywo i owoc do torby, którą przełożyłam przez ramię, założyłam słuchawki i otworzyłam drzwi.
Lecę! — pożegnałam się, posłałam mamie buziaka i wybiegłam z domu, naciągając kaptur na głowę.
Całą dwu i pół kilometrową trasę przebyłam lekkim truchtem. Nieco zdyszana weszłam do niezbyt wysokiego, szaroburego budynku. Kiedy zamknęły się za mną drzwi, zdjęłam słuchawki i ściągnęłam kurtkę. Idąc ciemnym korytarzem, wsłuchiwałam się w pokrzykiwania przyjaciela. Ten łajza nigdy nie miał litości dla swoich podopiecznych, pomyślałam rozbawiona. Trochę im współczułam, bo doskonale wiedziałam, co znaczy trenować pod okiem Dakoty.
Przymrużyłam oczy, gdy oślepiły mnie jaskrawe, oświetlające obszerną salę jarzeniówki.
Wyżej garda! Pamiętaj o kroku!
Dake opierał się o liny okalające ring, na którym walczyło dwóch chłopaków znanych mi z widzenia.
Gubisz rytm, Sam! Nie przedrzesz się przez eliminacje, jeśli nie będziesz pamiętać o rytmie.
Odłożyłam torbę na ławkę, założyłam ręce na piersi i podeszłam bliżej, przyglądając się przyjacielowi. Dakota chyba wyczuł, że mu się przyglądam i odwrócił się do mnie. Z jego twarzy zniknął wyraz skupienia i ustąpił szerokiemu uśmiechowi.
Patrzcie państwo, kogo tu do mnie przywiało! — Rozłożył ręce i podszedł kilka kroków bliżej. — Możecie sobie zrobić przerwę — zwrócił się do chłopaków na ringu.
Czy ty zawsze musisz odstawiać tę szopkę? — Przewróciłam oczami zrezygnowana, uśmiechając się jednak lekko. — Trenuję z tobą co tydzień od prawie dziesięciu lat. Kiedy w końcu do ciebie dotrze, że to jest nudne, Blondyneczko?
Mnie nie oszukasz, Michie. Doskonale wiem, że ci się to podoba i nie przeżyłabyś, gdybym choć raz odpuścił sobie to powitanie.
Tak, tak. Wmawiaj sobie. Rozgrzejesz się ze mną? — zaproponowałam wesoło przyjacielowi i popatrzyłam mu w oczy błagalnym wzrokiem.
To propozycja? Tylko wiesz… Musielibyśmy znaleźć jakiegoś przystojniaka... — Uśmiechnął się, ruszając sugestywnie brwiami i objął mnie ramieniem w pasie.
Jesteś okropny… — jęknęłam z niesmakiem, odsuwając dłonią jego twarz od mojej.
I tak mnie kochasz, Michie. Z wielką chęcią bym ci pomógł, ale mam tu chłopaków do lokalnych zawodów i sama rozumiesz… — Cmoknął mnie w policzek i puścił, by wrócić do obowiązków trenera.
Machnęłam mu ręką od niechcenia, kierując się ku wolnej, nieco oddalonej części sali, gdzie mogłam zacząć rozgrzewkę. Założyłam słuchawki, żeby odciąć się od krzyków Blondyneczki, i zaczęłam się rozciągać. Kilka skłonów, tak by dotknąć podłogi całymi dłońmi, potem coraz głębiej, aż swobodnie mogłam dotknąć głową kolan. Następnie zaczęłam rozciągać tułów; obracałam się to tyłu i dłońmi dotykałam ściany.
Kiedy rozciągnęłam i rozgrzałam wszystkie mięśnie, wyciągnęłam z torby bandaże i, owijając dokładnie dłonie, podeszłam do mojego ulubionego worka. Dzisiaj nie miałam zamiaru odpuszczać. Chciałam znów poczuć piekący ból w mięśniach, palenie w płucach, ciepły pot spływający po ciele. Potrzebowałam dać sobie wycisk.
Prawa dłoń przy worku. Jego chłodne obicie cudownie pieściło mi skórę. Lewa uderzyła pierwsza odpychając go do tyłu. Zabujał się lekko na łańcuchu. Poprawiłam ustawienie nóg, uginając je lekko w kolanach, a następnie przypuściłam całą serię uderzeń.
Na zmianę prawa, lewa, prawa, lewa…
Coraz mocniej i mocniej.
Zrobiłam krok do przodu i kolejna seria uderzeń.
Bicie serca przyspieszało z każdym uderzeniem. Całe moje ciało pulsowało przyjemnym bólem. I ta nieokiełznana satysfakcja, kiedy pięść spotykała się z twardą skórą, kiedy kolejny sierpowy odrzucał dalej worek.
Lewa, lewa, lewa.
Spokojny oddech zmieniał się w coraz bardziej przyspieszony, a kolejne hausty powietrza coraz łapczywiej wciągane.
Zmiana piosenki i zmiana ręki.
Prawa, prawa, prawa…
Przestałam dopiero wtedy, gdy ból w dłoniach sprawił, że moje ciosy stawały się coraz słabsze i mniej dokładne. Otarłam przedramieniem pot z czoła i rozejrzałam się dookoła.
Na widok Kastiela trzymającego mój worek cofnęłam się o krok, łapiąc się za serce. Odetchnęłam głęboko i pochyliłam się, opierając dłonie o kolana.
Wystraszyłeś mnie! — burknęłam z wyrzutem, patrząc na niego.
Wybacz. Nie chciałem — odparł skruszony, puszczając worek. — Można wiedzieć, kogo tak zawzięcie katowałaś?
Co? — Zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc.
Waliłaś tak mocno w worek, że nawet reszta chłopaków się zatrzymała, żeby popatrzeć.
Nie przesadzaj — parsknęłam, przewracając oczami.
Sięgnęłam po ręcznik, wytarłam twarz i mokry kark. Po raz kolejny przymykając oczy wzięłam głęboki oddech. Za bardzo się zapędziłam i musiałam się uspokoić.
Co się stało, że pojawiłeś się u Dakoty?
Odwróciłam się do Kasa przodem, pilnując się, by nie wypić całej butelki wody naraz. Wzruszył ramionami i schował ręce w kieszenie szarych dresów. Kastiel i dres… Cóż za niecodzienny widok.
Co jakiś czas przychodzę poćwiczyć. Wiesz… Trzeba dbać o swoją kondycję. — Uśmiechnął się półgębkiem i zamachał pięściami w moją stronę.
Pokręciłam głową, powstrzymując się od parsknięcia śmiechem. Odłożyłam butelkę i ręcznik na ławkę i znów podeszłam do worka. Wyładowawszy złość, chciałam popracować nad celnością ciosów. Kas bez zastanowienia stanął za nim i zaparł się nogami.
Poza tym stęskniłem się za starą przyjaciółką.
Spojrzałam na niego z politowaniem, nie przestając uderzać w worek. Co on za głupoty gadał. Sam przestał się do mnie odzywać, a teraz próbował wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia? Śmieszne.
Demonowi też brakuje spacerów z tobą.
Przypomnij sobie, dlaczego przestałam do ciebie przychodzić — mruknęłam beznamiętnie, mimo że zaczynałam się irytować. Co chciał zyskać? Myślał, że zapomnę o sprawie i znów będzie jak kiedyś? — Znalazłeś sobie nowych znajomych i ja nie byłam ci już potrzebna. Wolałam się odsunąć zawczasu niż narazić się na niepotrzebne komentarze.
Które, swoją drogą, i tak się pojawiły.
Czyżbyś była zazdrosna?
Próbował zażartować, co dało zupełnie odwrotny skutek. Och… Tak bardzo kusiło mnie, żeby ręka smyknęła mi się po worku i trafiła w ten rudy łeb. Przeszłoby? Pomyłki nigdy mi się nie zdarzają. Chociaż, Kas mógłby się na to nabrać… Nie, ja nie pudłuję.
Skup się, Mich…
Zacisnęłam zęby, ale nie mogłam powstrzymać słów, płynących z ust, nad którymi przejęła kontrolę złość.
O nich, naprawdę? — żachnęłam się, gubiąc rytm oddechu. Zatrzymałam się na chwilę, opuszczając ręce. — Skoro wolisz zadawać się z bandą aroganckich gburów, to twoja sprawa i nic mi do tego. — Wzruszyłam ramionami, wyprowadzając jeszcze kilka słabych ciosów.
Uch… Nawet trening mi psuł…
Tracąc cały zapał do okładania worka, opadłam na ławkę. Z trudem przełknęłam ślinę przez ściśnięte gardło. Zasłoniłam twarz dłońmi, żeby się opanować i ukryć cisnące się do oczu łzy. Nienawidziłam go z całego serca. Nienawidziłam go tak bardzo, że zamiast czuć popychającą do działania złość, miałam ochotę jedynie wyć.
Kastiel usiadł obok mnie i zaczerpnął powietrza, jakby chciał coś powiedzieć, ale jedyne co usłyszałam to ciche westchnienie.
Zbyt pochopnie wyciągasz wnioski, Mich… — mruknął w końcu, jakby sam był zmęczony tym wszystkim. — Nie sądziłem, że nie znając całej sytuacji, będziesz ich powierzchownie oceniać.
Że co proszę? — Podniosłam wzrok na Kastiela, nie wierząc w to, co usłyszałam. Byłam tak oszołomiona, że nie wiedziałam, co powiedzieć. — Ja ich powierzchownie oceniłam? Kastiel, otwórz oczy! To twoja durna przyjaciółeczka pierwsza zaczęła tę farsę. Naprawdę jesteś tak głupi, że tego nie dostrzegasz? To oni nie dają mi spokoju, odkąd zaczęliśmy chodzić do liceum. Zachowują się gorzej niż przedszkolaki, a ja się nawet słowem do nich nie odezwałam!
To przez ciebie macie teraz szlaban…
Przeze mnie? — prychnęłam rozjuszona. — Trzymajcie mnie, bo go zaraz uduszę… To wszystko jest wina Rozalii i Lysa! Gdyby mnie nie zaczepiali, nigdy by do tego nie doszło. To on ma jakieś wybujałe ego i musi się dowartościować takim dziecinnym zachowaniem.
Po prostu nie wszystko jest takie na jakie wygląda… Przemyśl to…
Dopiero kiedy Kastiel podniósł się z ławeczki, dostrzegłam, że sama stałam i machałam rękoma wściekła jak osa. Uśmiechnął się do mnie smutno i wyszedł z sali.
Nie wszystko jest takie, na jakie wygląda… Phi. Też mi coś. Ja kogoś oceniałam powierzchownie? Powinien lepiej spojrzeć na swoich przyjaciół i zastanowić się, kto kogo ocenia po okładce. Kretyn. Jak ja mogłam się z nim przyjaźnić?
Coś się stało, Michie? — Dakota podszedł do mnie i delikatnie dotknął mojego ramienia.
Wszystko w jak najlepszym porządku. — Uśmiechnęłam się wymuszenie, podeszłam z powrotem do torby i zaczęłam się pakować. — W jak najlepszym porządku…
Chcesz mi o tym opowiedzieć?
Szkoda strzępić języka, Dake… Ale dziękuję za troskę. — Tym razem uniosłam kąciki ust w nieco czulszym geście.
A więc dobrze… To teraz pozwól, że zajmę cię przyjemniejszymi myślami, zanim mi uciekniesz.
Złapał mnie za ramiona i posadził na ławce. Przyglądałam mu się spod zmarszczonych brwi. Co on kombinował?
Na koniec listopada organizowane są niewielkie lokalne zawody bokserskie, również damskie. Dostałem propozycję wystawienia dwóch zawodników z dowolnego przedziału wiekowego i wagowego. Sam, ten którego widziałaś na ringu, zgodził się bez zastanowienia — powiedział względnie spokojnym głosem, a w jego oczach tańczyły iskierki ekscytacji. — Chciałem ciebie zapytać, czy nie miałabyś chęci wystąpić na takich zawodach.
Ale… Ja się nie nadaję — burknęłam jedynie, całkowicie zbita z tropu. Dlaczego ja miałabym startować w zawodach? Przecież Dake miał sporo podopiecznych i na pewno znalazłby kogoś dużo lepszego ode mnie.
Nie odpowiadaj mi od razu. — Pomachał rękoma między nami, jakby próbował przegonić moją odmowę. — Przemyśl to na spokojnie w domu i dasz mi znać. Do końca września mamy czas na zgłoszenia, także nie musisz się spieszyć.
Machnął do mnie czule, po czym udał się, żeby zrobić obchód i ewentualnie pomóc ćwiczącym.
A ja zamiast pakować się i iść do domu siedziałam, beznamiętnie wpatrując się w przestrzeń i zastanawiałam nad słowami i jednego, i drugiego przyjaciela.
Theme by MIA