niedziela, 4 sierpnia 2024

Lysandrowe fantazje – KLIN

Po treningu, gdy wróciłam do domu i usiadłam przy biurku, nie potrafiłam się skupić na czymkolwiek, o nauce nie wspominając. Bezproduktywnie wgapiałam się w zeszyty, a moje myśli błądziły.

Rozmowa z Dakotą dała mi niewielką nadzieję na udział w zawodach. Nadzieję podkopywaną przez mój rozsądek, który podsuwał przekonywujące dowody na to, że walka jest już przegrana.

Wplątałam palce w jeszcze wilgotne po prysznicu włosy, apatycznie pochylając się nad biurkiem. Czas odpuścić. Co ma być to będzie, prawda? Że też mam jeszcze siłę się tym przejmować po niedawnym wycisku od Dakoty.

Usłyszałam pukanie do drzwi. Nie miałam ochoty na pogaduchy z żadnym z rodziców, więc nie odzywając się, przygotowałam się na wymówkę o tym, jak bardzo zajęta nauką teraz jestem.

Miich, jesteś?! – zawołał głos Amber. Dotarło do mnie, że zapomniałam jej dać znać, że już wróciłam, a w następnej chwili drzwi się otworzyły i przyjaciółka zauważyła mnie przy biurku. Odwróciłam się w jej stronę na krześle.

Ami… Przepraszam, zapomniałam, że w ogóle mam telefon — mruknęłam skruszona.

W porządku, kujonku! — Energicznie wkroczyła do pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi.

Nie krępuj się grzebać mi w szafie, a ja postaram się przykładnie skupić na nauce. — Machnęłam zachęcająco w stronę szafy, po czym ponownie obróciłam się do biurka. Amber się zaśmiała, zgadzając się.

Trochę mnie zmroziło na tego „kujonka”, bo w rzeczywistości ostatnio nauka szła mi beznadziejnie. Zaległości się piętrzyły jak argumenty rodziców na to, że pogodzenie szkoły z codziennymi treningami może być za trudne. Próbowałam się uczyć, a Amber co jakiś czas tylko mruczała do siebie. Byłam jej naprawdę wdzięczna za uszanowanie mojego kujoństwa. Po pół godzinie udało mi się zrobić mały progres, ale mój mózg uznał, że na dziś wystarczy. Pozamykałam zeszyty i wstałam, by się przeciągnąć.

Ciężki dzień? — Amber wychyliła się zza drzwi do szafy i spojrzała na mnie zmartwiona.

Trochę — uśmiechnęłam się delikatnie. — No ale na dziś koniec roboty.

Ja też skończyłam. Tak jak się spodziewałam, nie było w czym przebierać.

Minimalizm.

Szafa kapsułowa to to nie jest.

Co?

Chodzi o ograniczenie ilości ciuchów, ale wszystkie mają do siebie pasować. Okej, teraz słuchaj. Mam wizję. Do poniedziałku ją opracuję i oczarujesz szkołę nowym obliczem!

Spięłam się na jej entuzjazm. Chciałam jej zaufać, ale zalała mnie fala obaw. Co jeśli będę wyglądać głupio? Może powinnam zrezygnować z zakładu. Niedługo skończę liceum i zapomnę o Lysandrze.

Super, dzięki — odparłam z wymuszonym uśmiechem. Amber chyba jednak nic nie zauważyła, bo odwzajemniła uśmiech i po chwili pogawędki skierowała się do wyjścia.

Naprawdę się cieszę, że postanowiłaś zmienić styl. Basic jest git, ale te workowate bluzy i dresowe spodnie ukrywają twoją śliczną, wysportowaną sylwetkę. Zazdroszczę ci umięśnionych ramion. — Odruchowo spojrzałam na swoje nijakie ramiona. — Moje wyglądają jak skrzydełka kurczaka, ale nienawidzę ćwiczyć, więc muszę iść w stronę samoakceptacji, no nie? A twoje nogi to już w ogóle, do każdego kroju spódnicy i spodni.

Czułam się w swoim ciele tak nijako, że zapomniałam, że z grzeczności powinnam była podziękować.

O, aha — powiedziałam. — Uważam, że twoje ręce i nogi też są ładne.

Nie są najgorsze.

Są najlepsze, bo należą do mojej przyjaciółki.

Aww, rozklejam się! — Przytuliła mnie.

Jeszcze raz dziękuję, że zdecydowałaś się mi pomóc.

Żaden problem — zaśmiała się serdecznie. — W niedzielę dam tobie i dziewczynom znać, jak wszystko będę miała gotowe. Przyjdziemy i zrobimy ci prawdziwą metamorfozę jak w modowym programie.

Tak naprawdę zależało mi tylko na tym, żeby wybawić się od Lysandra. Starałam się zaczerpnąć optymizmu Amy i nie poddać się wątpliwościom.

Odprowadziłam ją do wyjścia, po czym skierowałam się do salonu, gdzie słyszałam rodziców. Miałam jeszcze jedną rzecz do zrobienia.

Mama siedziała w swoim fotelu przy kominku i oglądała jakiś program, a tata zajmował miejsce przy aneksie kuchennym jak zawsze zakopany w dokumentach z kancelarii.

Em… Mamo, mam pytanie… — zaczęłam niepewnie, splatając dłonie za sobą.

Nie rozumiałam, dlaczego byłam tak spięta i zdenerwowana. To miało być tylko pytanie o kolację.

Tak, kochanie?

Chciałabym jutro zaprosić Dakotę — mruknęłam, starając się nie uciekać od niej wzrokiem, mimo że prawie wyłamywałam sobie palce ze stresu. — Będzie okej, jak przyjdzie na kolację?

Żaden problem. Chętnie się z nim zobaczymy, prawda, Aaronie? — Mama odwróciła się do taty, który nadal siedział pochylony nad teczkami.

Tak, tak, kochanie — odpowiedział wymijająco, nie odrywając się od pracy.

Mama przewróciła oczami i zwróciła się ponownie do mnie.

O której miałby być?

Myślę, że przyjdziemy razem po treningu. — odparłam z uśmiechem; zgoda mamy sprawiła, że mi ulżyło. — Około szóstej, siódmej.

Rozumiem. A na co mielibyście ochotę?

Twoja kuchnia jest magiczna, zjemy cokolwiek od ciebie. Nie musisz przygotowywać nic wymyślnego.

Nie czekając na odpowiedź mamy, pobiegłam schodami do swojego pokoju, śmiesznie radośnie jak na mnie ostatnimi czasy, i napisałam do Dake’a.

W piątek lekcje zleciały mi szybko, zanim zaczęłam naprawiać stare woluminy w bibliotece. Lysandra znów nie było. Nie wiedziałam, czy w ogóle przyszedł do szkoły. Skoro chciał robić sobie zaległości i przedłużać szlaban, to jego sprawa. Cieszyłam się, że mogłam sprawnie i spokojnie pracować. Taki urlop od niego mi służył.

Odłożyłam ostatnią naprawioną książkę, pożegnałam się z bibliotekarką i pobiegłam do siłowni Dake’a. Przywitałam się z tymi ćwiczącymi, których znałam, i szybko poszłam się przebrać. Chciałam pominąć część rozgrzewki dzięki rozgrzaniu po biegu tutaj.

Przebrana wyszłam na główną salę i zaczęłam szukać Blondyneczki. Stał przy tej nieszczęsnej gruszce i uśmiechał się do mnie szeroko. Przymknęłam powieki i zdusiłam w sobie jęk rozpaczy.

Nie rób takiej nieszczęśliwej miny! — zawołał na przywitanie. — Czy tego chcesz czy nie, musisz przejść przez ten trening. Bez tego nie wyjdziesz mi na ring.

Wiem, wiem… — Pokiwałam głową i spojrzałam nieprzychylnie na mały worek obejmowany przez Dake’a. — Ale jak moi rodzice się nie zgodzą, to i tak ćwiczenie z tym pójdzie na marne.

Michie, brzmisz jakbyś nie chciała brać udziału. — Jego głos, jak rzadko, zabrzmiał poważnie. Spojrzał mi w oczy. — Jeśli naprawdę nie chcesz, powiedz. Bądź ze mną szczera, przecież wiesz, że cię nie zmuszę. Przekonuję cię, bo wydaje mi się, że chcesz.

To nie tak, że nie chcę — jęknęłam. — Po prostu nie robię sobie złudnej nadziei, że oni zmienią zdanie.

O to nie bój żaby. Dzisiaj to ogarniemy, ale przedtem ty ogarniesz sobie gruszeczkę.

Słysząc jego głupkowaty ton, parsknęłam śmiechem. Zawsze potrafił mnie rozbawić, bardzo to doceniałam.

Na początku ledwo udawało mi się uderzyć jeden raz i na czas uniknąć zderzenia worka z twarzą. Czułam się jak idiotka, otoczona innymi trenującymi, po których z daleka było widać, że wiedzą co robią. A ja nawet po latach spędzonych na treningach nie potrafiłam ogarnąć głupiej gruszki.

Zerknęłam na ćwiczącego obok mnie chłopaka, który raz po raz uderzał w gruszkę. Jego dłonie były tak szybkie, że niemal niedostrzegalne. Odgłos szybkich uderzeń mieszał się z jego miarowym i opanowanym oddechem. Na twarzy miał wypisany spokój, jakby to ćwiczenie nie wymagało koncentracji, jednocześnie jego wzrok był tak skupiony, że chłopak wydawał się odcięty od rzeczywistości. Całą jego uwagę pochłaniał worek, wyglądał jakby nie docierały do niego inne dźwięki, prócz cichego plasku skóry.

Jeśli zaczniesz ćwiczyć, zamiast wpatrywać się w pozostałych, to też tak będziesz potrafiła.

Drgnęłam i speszona obróciłam się do Dakoty.

Przepraszam, ale to jest niewiarygodnie trudne. Ledwo mi się udaje przed tym uchylić, a co dopiero uderzyć drugi raz — wymamrotałam.

Już nie jęcz, zaraz ci wszystko wyjaśnię — powiedział i stanął za mną. Pewnym ruchem podniósł moje ręce tak, że trzymałam je przed twarzą w gardzie. — Najpierw musisz się dobrze ustawić, przede wszystkim cofnąć odrobinę — pociągnął mnie lekko do tyłu aż cofnęłam się o krok — i dokładnie skupić wzrok na środku gruszki — tłumaczył, nadal trzymając mnie za przedramiona. Poprawił jeszcze ustawienie moich łokci i kontynuował. — Nie staraj się uderzać raz za razem. Pozwól gruszce wrócić i dopiero kiedy znów odleci do tyłu, uderz ponownie. Spraw, by gruszka trzy razy się odbiła. Pierwszy raz od twojej dłoni, drugi raz tył i trzeci raz — przód.

Powoli, kierując moimi rękami, uderzył worek. Raz. Ten cofnął się i uderzył o podstawę. Dwa. Wrócił i ponownie uderzył o podstawę z przodu. Trzy.

Raz, dwa, trzy… — Powtórzył to samo z lewą ręką, a gruszka pomimo że poruszała się szybko, dokładnie odbiła się od mojej ręki i od podstawy. Trzy razy. — Raz, dwa, trzy…

Po raz kolejny uderzył moją prawą ręką, a ja zaczęłam rozumieć i wyczuwać rytm. Kolejnym razem pokierowałam rękoma samodzielnie, a gruszka odbijała się dokładnie tak jak mówił. Jak urzeczona wpatrywałam się w bujający się worek, raz po raz uderzałam w niego i odliczałam kolejne trójki.

Lewa. Raz. Dwa. Trzy.

Prawa. Raz. Dwa. Trzy.

Coraz szybciej. Cały czas pamiętając o trójce.

Kolejny raz prawa, lewa. Raz, dwa, trzy.

Czułam, jak serce bije mi w rytm uderzeń. Kolejne mieszały się z tętnem. Krew szumiała w uszach, oddech przyspieszał tak, jak przyspieszały moje dłonie.

Prawa. Raz. Dwa. Trzy.

Lewa. Raz. Dwa. Trzy.

Zmiana rąk. Dwa razy prawa, dwa razy lewa. Trójka nadal wybijała rytm.

Szybciej.

Udaje mi się! To naprawdę się dzieje!

Odgłos oklasków zdezorientował mnie i wyrwał z transu. Rozejrzałam się dookoła, próbując opanować przyspieszony oddech.

Gratuluję, przypomniałaś sobie to! — Dakota uśmiechał się od ucha do ucha. — Mówiłem, że to nie będzie dla ciebie trudne.

Naprawdę mi się udało! — zawołałam rozradowana, wyrzucając ręce w górę. Coś wielkiego i ciepłego rozpierało mi klatkę piersiową.

Dobra, poćwicz tu jeszcze chwilę w miejscu, a potem spróbujemy z przemieszczaniem.

Pokiwałam głową. Dake zniknął wśród pozostałych ćwiczących, a ja, podbudowana i zdeterminowana, zabrałam się za powtórzenie ćwiczenia.

Kilkanaście minut później Dakota dokładnie wytłumaczył mi, na czym polega następne ćwiczenie. Dzięki temu, że udało mi się opanować podstawy, z kolejnymi częściami nie miałam już trudności. Zapamiętywałam wszystkie nowości, a ich praktykowanie wychodziło mi nieźle. Wyszłam z męczącego treningu nabuzowana pozytywną energią.

Mama napisała, że kolacja czeka — mruknęłam do Dake’a, wystukując szybką odpowiedź na telefonie.

Możesz dać jej znać, że za pięć minut będziemy. — Objął mnie ramieniem i przyciągając do siebie, zapobiegł spotkaniu mojej głowy z latarnią. — Uważaj trochę, bo zanim dojdzie do twojej walki, to sama się znokautujesz.

Ha, ha, bardzo śmieszne. — Szturchnęłam go łokciem w żebra. — Nic mi się nie stanie, bo mam ciebie obok. — Wyszczerzyłam się do górującego nade mną chłopaka, na co w odpowiedzi poczochrał mi włosy.

Wskoczyłam na miejsce pasażera w dużym pickupie i niedługo później w pośpiechu ściągałam buty, kuszona nieziemskim zapachem zapiekanki.

Dobra, dzieciaki, teraz proszę mi powiedzieć, o co chodzi — odezwała się mama, gdy po jedzeniu zaczęłam zbierać brudne naczynia.

W sensie? — Zmusiłam się do swobodnego tonu, mimo że w środku byłam już cała spięta. Odłożyłam talerze na blat, by nie pokazać, że drżą mi ręce.

Spojrzała na mnie z politowaniem, na co spuściłam wzrok.

Raczej nie bez powodu zapytałaś, czy Dakota może dzisiaj do nas dołączyć na kolacji. Zazwyczaj nie potrzebowałaś naszej aprobaty, by zaprosić przyjaciela. Dobrze wiesz, że jest u nas mile widziany.

Ma pani rację. Choć bardzo miło mi było państwa odwiedzić, to jednak chciałbym porozmawiać z państwem o zawodach bokserskich, które odbędą się za trzy miesiące w naszym mieście. — Dakota przejął pałeczkę rozmowy z moimi rodzicami, a ja spanikowana uciekłam do kuchni pod pretekstem sprzątania. Wiedziałam, że w końcu dojdzie do tej rozmowy, jednak nie mogłam opanować lęku. Zaczęło mnie mdlić i oparłam się o blat.

Mich, jeśli już odłożyłaś naczynia, to proszę, dołącz do nas. W końcu to głównie ciebie dotyczy — powiedziała mama, niepokojąco spokojnie.

Już idę — mruknęłam słabo. Musiałam wziąć się w garść.

W jadalni panowała cisza. Każdy czekał aż usiądę.

Podejrzewam, że najbardziej zależy ci na podpisanej zgodzie, by Mich mogła wziąć udział w tych „zawodach”. — Jej ociekający ironią głos sprawił, że ciarki przebiegły mi po plecach.

Nie pamiętałam, by mama kiedykolwiek użyła tego tonu, mówiąc o ważnej dla mnie sprawie. Rodzice potrafili bez problemu zaakceptować to, że trenuję boks od czasów poprzedzających adopcję, nie było problemu, bym w piwnicy zrobiła swoją małą siłownię, pomagali mi ze sprzętem, zawozili mnie na treningi… Jednak zawody to było coś nieakceptowalnego. Było mi cholernie przykro, bo nawet o tym nie chcieli o tym ze mną rozmawiać.

Owszem, zależy mi na tym, ale nie jako trenerowi, tylko jako przyjacielowi, ponieważ wiem, że to byłoby spełnieniem marzenia Mich. Zależy mi na wytłumaczeniu, na czym takie zawody polegają, z czym to się wiąże, by mieli państwo pełny obraz. Nie chcę naciskać, tylko wyjaśnić — odpowiedział spokojnie Dakota, nie przejmując się zupełnie słowami mamy.

Niepewnie spojrzałam na niego. Wydawał się rozluźniony, gdy niezachwianie patrzył na moich rodziców. Za to mama i tata sprawiali wrażenie, jakby nie do końca wiedzieli, co o tym myśleć. Wymienili spojrzenia.

Zawody, w których miałaby wziąć udział Michelle, są organizowane lokalnie, między kilkoma miastami i klubami bokserskimi. Organizatorzy to legalna federacja z Saint Louis zrzeszająca młodych utalentowanych bokserów jak i zwykłych pasjonatów. Są na rynku już od ponad trzydziestu lat. Co roku organizowane są w innym mieście, w tym roku wypadają w Rock Hill. Brałem w nich udział kilkukrotnie jako jeden z zawodników, a w późniejszych edycjach jako trener. Na każdych zawodach obecni są wykwalifikowani ludzie pilnujący, by nikomu nie stała się poważna krzywda. Są medycy, ochrona, jak i trenerzy, którzy dbają o każdego zawodnika — tłumaczył przystępnie. W tamtej chwili kompletnie nie przypominał głupawego przyjaciela z bidula. Był trenerem, który zna się na rzeczy. — Każdy zawodnik przed zapisem musi uzupełnić ankietę medyczną, czy nie ma żadnych przeciwwskazań do walki, o czym, podejrzewam, Mich nie wspomniała. Zawodnicy są również dobierani do siebie pod względem wiekowym i wagowym, jak i poziomem umiejętności, więc nie ma możliwości, by ktokolwiek walczył z kimś spod lub znad swojej kategorii. Zaproponowałem Mich udział w tych zawodach, bo wiem, że to jej pasja odkąd skończyła pięć lat, ale również jako trener widzę jej potencjał. Jest naprawdę dobrą zawodniczką, miałaby szansę na sprawdzenie swoich umiejętności.

W takim razie po co to wszystko, jeśli nie chodzi o zmianę naszego zdania? — zapytał sucho tata. Zdjął okulary i skupił się na Dakocie.

Chciałem po prostu zapewnić, że nie wciągam Michelle w niebezpieczne, nielegalne walki. Nawet jeśli nie zmienią państwo zdania, to przynajmniej wiedzą państwo, że razem z Mich nie zajmujemy się mordobiciem czy samookaleczeniem, ale uprawiamy sport, który niestety ma złą sławę.

W porządku. Dziękujemy za ten… pouczający wykład. — Z głosu mamy zniknęły negatywne emocje. Wyglądała na spokojniejszą.

Jeśli to nie będzie kłopot, to chciałbym zobaczyć te dokumenty, o których wspomniałeś, Dake. Rozumiesz, skrzywienie zawodowe. — Tata uśmiechnął się lekko.

Oczywiście. Mogę je nawet w tej chwili przynieść, mam kilka kopii w samochodzie.

sobota, 17 lutego 2024

Lysandrowe fantazje – GARDA

Charlotte niechętnie zgodziła się na moją prośbę, ale nie drążyła więcej tego tematu, za co byłam jej wdzięczna. Zdawałam sobie sprawę z absurdu całej tej sprawy z zakładem, jednak i tak nie miałam nic do stracenia. Mogłam zaryzykować, w końcu noszenie sukienek nie zabijało. A przynajmniej taką miałam nadzieję.

Kiedy w końcu znalazłyśmy się w stołówce i dołączyłyśmy do Amber i Li, byłam tak zmęczona i zestresowana, że mój ulubiony bajgiel z serkiem i warzywami smakował jak karton. Przez moment nawet zastanowiłam się, czy nie poprosić dyrektorki o zwolnienie do końca dnia, ale nie chciałam opuszczać zajęć. Przez treningi miałam mniej czasu na naukę, więc nie chciałam dokładać do tego zaległości.

Dobra, dziewczyny, jest sprawa — odezwała się niespodziewanie Charlotte, kładąc gwałtownie dłonie na stół. Spojrzałyśmy na nią nieco zdezorientowane. — Właściwie to dwie sprawy, w które miała nas wtajemniczyć Mich, ale tego nie zrobiła i do czego jest teraz idealny czas. — Spojrzała na mnie znacząco, jakbym miała doskonałe pojęcie o co jej chodziło. — Po pierwsze, jak wszystkie tu obecne dobrze wiemy, Mich trenuje boks.

Odkrycia na skalę światową to tym nie zrobiłaś — odezwała się Li.

Gdybyś mi nie przerwała, to dowiedziałabyś się o co chodzi, bez zbędnego wysilania mózgu — odgryzła się. — A chodzi o to, że nasza Mich od niedawna nie tylko trenuje boks dla przyjemności, ale także w ramach przygotowań do lokalnych zawodów.

Co?! — Zawołała Amber, zwracając na nas uwagę kilku osób siedzących stolik obok. — Od kiedy? I dlaczego dowiadujemy się o tym dopiero teraz?

Zapomniałam — odparłam szybko, posyłając jej przepraszający uśmiech. Char prychnęła poirytowana moim żałosnym usprawiedliwieniem, a Ami spojrzała na mnie z politowaniem. — No dobra, nie zapomniałam, ale to nie było do końca pewne, poza tym nie chciałam się tym zbytnio obnosić.

Tak nie chciałaś się z tym obnosić, że najchętniej nie mówiłabyś tego rodzicom, ale że potrzebujesz ich zgody, to ci nie wyszło. — Charlotte przewróciła oczami.

To, że to wszystko nie wyszło, to nie dlatego, że nie chciałam im mówić, tylko przez cholerny długi jęzor Kastiela!

Czekajcie, bo zaczynam się gubić. — Amber wbiła we mnie i Char intensywne spojrzenie.

Tego było naprawdę za dużo jak na jeden dzień, a nie minęła nawet połowa lekcji. Zebrałam się jednak w sobie i opowiedziałam o aferze z Kastielem i rodzicami. Im więcej razy o tym myślałam, im więcej razy powtarzałam wszystko na głos, tym wydawało mi się to jeszcze bardziej absurdalne niż zakład z Lysandrem.

Więc naszym zadaniem jest przygotować odpowiednie argumenty dla rodziców Mich, żeby ich przekonać do podpisania zgody. — podsumowała Char, a dziewczyny pokiwały głowami.

Tak jakbyśmy właśnie omawiały prosty projekt na zajęcia. No tak, przecież to nic trudnego przekonać do czegoś moich rodziców!

A druga sprawa? — odezwała się pozornie znudzona Li. Widziałam po jej nieco nieobecnym wzroku, że w jej głowie zaczęła się gonitwa myśli. Że podjęła wyzwanie, by przygotować najlepszą argumentację, na jaką było ją stać.

Druga sprawa tyczy się tego, że Mich zdecydowała się zmienić swój styl na bardziej kobiecy. — Nim Char skończyła zdanie, pozostałe przyjaciółki zaczęły wgapiać się we mnie z niedowierzaniem.

Naprawdę? — Ami spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami. — Co się stało, że zmieniłaś zdanie?

Nic takiego… — zająknęłam się, próbując nie zaśmiać się histerycznie. — Po prostu stwierdziłam, że przydałaby mi się zmiana. Chciałabym spróbować czegoś nowego, zobaczyć, czy to jest coś dla mnie… Poza tym noszenie sukienek przecież nie zabija… — powiedziałam swoją myśl na głos i jakoś w nią zwątpiłam. A jeśli o coś się zaczepię i…?

Miałam wrażenie, że jeśli powtórzę to zdanie jeszcze kilka razy, to stanie się moim mottem pomagającym przetrwać ten bałagan.

Wreszcie, Mich! Przyznaj się, nawet ciebie zauroczyła któraś z tych sukienek, które ci ostatnio pokazywałam, no nie? — Rozradowana paplała jak najęta, nie przejmując się kompletnie niczym. Nie zauważyła spojrzenia Char, które wypalało mi dziurę w głowie, i poczułam, że trochę się kulę. Jednak ulga, która rozlała się po moim ciele sprawiła, że nie było mi w głowie wyprowadzanie Amber z błędu. Przynajmniej odpadł problem z niewygodnymi pytaniami.

Od kiedy chcesz zacząć swoją metamorfozę?

Hmm, uważam, że nie ma na co czekać. — Wysiliłam się na obojętny ton. Lysander dał mi wyraźnie odczuć, że dalsze odkładanie sprawy w niczym mi nie pomoże.

To wpadnę do ciebie po szkole, żeby przejrzeć twoją szafę. Muszę wiedzieć, z czym pracuję. Poza tym musisz mi powiedzieć co konkretnie cię interesuje. Samo określenie „sukienki” mi nie wystarczy.

Zaraz po szkole mam trening, a później muszę przysiąść przy książkach. Nie wiem, czy to dobry pomysł…

No, to po treningu przyjdę! Ty będziesz mogła się na spokojnie uczyć, a ja zrobię przegląd. Daj mi tylko znać o której będziesz wolna!


Brak Lysandra w bibliotece przestawał mnie dziwić. Można powiedzieć, że zaczęłam się przyzwyczajać do jego nieobecności. Uspokajała mnie świadomość, że i dzisiaj obejdzie się bez rozpraszających uwag. Potrzebowałam odrobiny wytchnienia i samotności, szczególnie teraz, gdy przed oczami nadal miałam te paskudne zdjęcia.

Na szczęście tego dnia pani Gamble okazała litość, zlecając mniej pracy, dzięki czemu już po niecałych czterdziestu minutach wychodziłam z biblioteki.

Kastiel? Co ty tu robisz? — Zmarszczyłam brwi, przyglądając się, jak niósł ogromny karton pełen zdjęć.

Cześć, Mich! — Uśmiechnął się szeroko, jednak jego mina szybko straciła radosny wyraz. — Zgłosiłem się do dyrektorki na ochotnika, żeby pozbierać twoje zdjęcia. Przykro mi z tego powodu…

Och, to super — powiedziałam bez przekonania. — To szlachetne z twojej strony.

Mimo największych chęci, nie byłam w stanie powstrzymać się od sarkazmu. Niestety, kilka dobrych słów czy ładnych uśmiechów nie sprawi, że zapomnę o wszystkim co miałam mu za złe.

Nie musisz być taka niemiła. Naprawdę chciałem pomóc — mruknął urażony.

Och, daj spokój. Oboje dobrze wiemy dlaczego to zrobiłeś, ale niech ci się nie wydaje, że dasz radę mnie tym przekonać — żachnęłam się, tym razem już nie kryjąc się ze złością. — To że pozbierasz bałagan po swoich przyjaciołach nie sprawi, że o wszystkim zapomnę i znów będziemy świetnymi przyjaciółmi. To tak nie działa, Kastiel.

Dyrektorka mówiła, że nie wiesz kto to mógł zrobić, i że dopiero przeprowadzi dochodzenie na ten temat…

Owszem, nie złapałam nikogo za rękę, ale sądzę, że podejrzenia Char mogą być słuszne. Tylko ta dwójka mogłaby wpaść na tak durnowaty pomysł, żeby mnie upokorzyć. Tylko oni znaleźli sobie we mnie idealny obiekt do drwin.

Nie czekając na reakcję ze strony Kastiela, poprawiłam plecak na ramieniu i ruszyłam wzdłuż prawie pustego korytarza.

Znowu to samo. Czy do niego nic nie docierało? Ślepo za nimi podążał, kompletnie ignorując ich zachowanie, a to mi cały czas wygadywał starą przyjaźń. Miałam w sobie na tyle godności, żeby nie okazywać im, jak się czuję, jednak nie miałam zamiaru o tym zapominać ze względu na byłą już przyjaźń z Kastielem.

Westchnęłam ciężko i schowałam plecak do szafki, zamieniając go na torbę na siłownię. Dołożyłam tylko do niej książki potrzebne do nauki na jutrzejsze zajęcia i w końcu wyszłam ze szkoły. W drodze napisałam do mamy, że od razu idę na trening do Dakoty, założyłam jeszcze słuchawki, starając się wyzbyć myśli.


Świetnie, że jesteś dzisiaj szybciej, mamy strasznie dużo do nadrobienia. Przebieraj się i widzimy się przy gruszkach.

Ledwo przekroczyłam próg siłowni, zostałam przygnieciona słowotokiem Dake’a. Nim zdążyłam się cokolwiek odezwać, wpatrywałam się w jego plecy, gdy lawirował pomiędzy ćwiczącymi ludźmi.

Dake, musimy pogadać, to ważne. — Próbowałam go przywołać, chciałam mu powiedzieć o decyzji rodziców, póki miałam jeszcze odwagę.

Dobrze, Michie, ale po treningu, bo naprawdę w tej chwili bardzo goni nas czas! — Z uśmiechem wyminął mnie po raz kolejny, tym razem znikając w kantorku.

Westchnęłam ciężko i zrezygnowana udałam się do szatni. Miałam nadzieję, że odwaga mnie nie opuści i jednak uda mi się z nim porozmawiać wcześniej niż później. Przy okazji nie chciałam marnować czasu, skoro tak czy inaczej mogłam go wykorzystać na trening.

Czekając na Dakotę, rozgrzałam się i odpowiednio rozciągnęłam mięśnie. Próbowałam się skupić, poukładać jakoś to, co chciałam mu przekazać, mimochodem podążając za nim wzrokiem. Mimo że przez cały dzień myślałam o tym, to jednak za każdym razem, gdy zbliżał się do mnie czułam nieprzyjemny ścisk w żołądku. Naprawdę nie chciałam rezygnować z zawodów, ale jeśli rodzice nie zmieniliby zdania, to na nic były moje chęci. Poza tym lepiej, żeby Dake wiedział o tym wcześniej, by mógł znaleźć za mnie zastępstwo.

Dobra, słońce, już jestem cały twój. — Niespodziewanie Blondyneczka pojawił się obok, niemal przyprawiając mnie o zawał. — Ostatnio pracowaliśmy nad twoją postawą. Dziś chciałbym sprawdzić twoją szybkość i refleks. Rozgrzewkę robiłaś, tak?

Tak, jak zawsze, niezmiennie od ponad dziesięciu lat — parsknęłam.

Dobra, dobra, już nie bądź taka cwana. Wolę się upewnić, bo nic ci nie mówiłem. W każdym razie znajdź sobie gruszkę mniej więcej na wysokości swojej głowy. Spróbuj w nią uderzyć kilka razy, zapoznaj się z tym jak działa. Dziś chciałbym, żebyś skupiła się na tym, by w nią trafić co najmniej kilka razy pod rząd.

Przecież wiem jak działa gruszka. Kilka razy? Z tym chyba nie będzie problemu. — Spojrzałam na niego spod wysoko uniesionych brwi.

Dake założył ręce na piersi, patrząc na mnie sceptycznie. Kiwnął zachęcająco głową, nie zmieniając postawy, co zbiło mnie nieco z tropu. Wiedziałam na czym polega trening z gruszką. Regularnie przychodziłam na salę, widziałam jak pozostali ludzie trenowali. Sam Dakota na początku, gdy zaczął mnie uczyć podstaw w boksie, opowiedział mi o tym dokładnie. Nie trenowałam jednak długo z tym rodzajem worka, ponieważ oboje doszliśmy do wniosku, że nie jest mi to niezbędne. Wtedy miałam po prostu nauczyć się samoobrony.

Stanęłam przed gruszką, czując na sobie uważny wzrok Dakoty, przez który straciłam na pewności siebie. Pomachałam głową na boki, chcąc rozluźnić nieco mięśnie, po czym uderzyłam mocno prawą ręką. Nim jednak zdążyłam choćby pomyśleć o podniesieniu drugiej ręki, worek, który zatoczył się szybko w tył, gwałtownie obił z powrotem w moją stronę. Serce ścisnęło mi się z przerażenia, gdy patrzyłam jak gruszka leci prosto w moją twarz. Uskoczyłam na bok, dziękując za resztki instynktu samozachowawczego.

Co to, do cholery, było?

Słysząc cichy śmiech Dakoty, odwróciłam się do niego i wypuściłam mocno wstrzymywany oddech.

I co, cwaniaku? Nie takie proste, co? — Szeroki uśmiech na jego twarzy, sprawił że zrobiło mi się gorąco z zażenowania. — Mimo wszystko, masz niezły refleks.

Dzięki, ale nie wiem czy to ma jakikolwiek sens… — mruknęłam cicho, uciekając od niego wzrokiem. Nie mogłam na niego patrzeć.

Trening z gruszką to podstawa. Nie możemy tego odpuścić, jeśli chcesz być dobrze przy gotowana do zawodów.

Problem w tym, że nie wiem czy w ogóle w nich wezmę udział.

Mich. Mówiłem ci już, że poradzisz sobie z tym, jak mało kto. Gdybym nie był tego pewien, nigdy bym ci tego nie zaproponował.

Uch… Dlaczego rozmowa z nim musiała być taka ciężka? Tak bardzo nie chciałam go zawieść, ale wiedziałam, że jeśli nie uda się przekonać rodziców, to na nic moje chęci. Nie mogłam odwlekać tego w nieskończoność.

Nie chodzi mi o to… — Zerknęłam na niego, czując potworny ścisk w żołądku. Patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami i założonymi rękami. — Rodzicesięniezgodzili — wymamrotałam na jednym wydechu, po czym wstrzymałam powietrze w płucach.

Co? O czym ty mówisz?

Uch… Rodzice się nie zgodzili na zawody. Nie wezmę w nich udziału... — jęknęłam i zakryłam twarz owiniętymi dłońmi. Szorstkość bandaży pozwalała mi na zachowanie resztek samokontroli, choć i tak czułam zbierające się łzy.

Powiedzenie tego na głos brzmiało jak wyrok. Nawet jeśli dziewczyny chciały mi pomóc przekonać rodziców, to i tak nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogliby zmienić zdanie. Nie chciałam żyć złudną nadzieją, bo późniejsze rozczarowanie bolałoby jeszcze bardziej. Nawet jeśli w głębi serca naprawdę chciałam wziąć udział w tych głupich zawodach.

Próbowałaś z nimi rozmawiać? Dlaczego podjęli taką decyzję? — Łagodny głos Dakoty sprawił, że ścisnęło mnie w dołku jeszcze bardziej.

Kiwnęłam głową, walcząc z nierównym oddechem. Starałam się uspokoić i nie popłakać. Było mi wstyd. Po raz kolejny kogoś zawiodłam i nie mogłam nic z tym zrobić. Zabrałam z twarzy dłonie, które zacisnęłam na ramionach, błądząc wzrokiem po sali.

Charlotte z dziewczynami zaproponowała, że pomoże mi ich przekonać, ale wątpię, żeby to się udało. Oni jak sobie coś postanowią, to…

Tak, wiem… — Dake westchnął i przeczesał dłonią włosy. — Nie wydaje mi się, żeby dziewczyny mogły coś zmienić.

Charlotte mówi, że warto chociaż spróbować — mruknęłam nieprzekonana.

Nie.

Stanowczy ton głosu Dakoty sprawił, że spojrzałam na niego zdziwiona. Wydawało mi się, że jemu najbardziej powinno zależeć na zgodzie rodziców.

Nie warto nawet mieszać w to dziewczyn, bo to raczej nic nie zmieni. — Patrzyłam na niego jeszcze bardziej zdezorientowana. Co chodziło po tej blond głowie? — Z twoimi rodzicami powinien pogadać ktoś, kto ma pojęcie o czym mówi, a twoje przyjaciółki nie mają z tym nic wspólnego.

Mi się to nie udało.

Nie ciebie mam na myśli.

W takim razie co proponujesz? — Wbiłam w niego spojrzenie.

Chciałbym z nimi osobiście porozmawiać.


piątek, 25 sierpnia 2023

Lysandrowe fantazje – LEWY PROSTY

Mich, czy możemy porozmawiać?

Myślę, że nie mamy o czym, Kas. W piątek powiedziałeś wystarczająco dużo. — Zatrzasnęłam szafkę, ledwo się powstrzymując, by nie trzasnąć jego twarzą o ścianę.

Naprawdę, że on ma czelność po tym wszystkim przyjść i prosić o rozmowę. Trzeba było pomyśleć tamtego wieczoru, a nie teraz przychodzić. I myśli, że co? Że pogadamy, on mnie przeprosi i wszystko wróci do normy? Może dla niego byłoby to możliwe. Dla mnie bynajmniej.

Skoro nie chcesz rozmawiać, to chociaż mnie wysłuchaj. Proszę cię… — Spojrzał na mnie tym szarym wzrokiem, ale odwróciłam się od niego.

Przewróciłam oczami i ruszyłam w stronę klasy.

I co niby masz mi do powiedzenia? Marne „przepraszam”, sądząc że to wszystko załatwi? — Nie mogłam znieść jego wzroku pełnego nadziei. — Daj spokój. Zniszczyłeś mi wszystko po całości. Nie chcę na razie o tym rozmawiać…

Ignorując Kastiela i innych uczniów przecisnęłam się przez zatłoczony korytarz i od razu schowałam się w klasie. Na szczęście była jeszcze pusta. Usiadłam w ławce i opierając głowę o blat, zakryłam się rękoma.

Nie mogłam wyrzucić z głowy pełnego rozczarowania spojrzenia rodziców. Wciąż czułam ból, gdy usłyszałam stanowcze „nie”. Cholerna kolacja, która potoczyła się w tak popieprzony sposób. Przeklęty Kastiel i jego długi jęzor!

Siedziałam jeszcze przez dłuższą chwilę, aż do klasy zaczęli wchodzić kolejni uczniowie. Czując szturchnięcie w ramię, niechętnie podniosłam wzrok. Spojrzałam na Char, odpowiadając na jej uśmiech, marną imitacją swojego.

Mich, co się stało? — zapytała zmartwiona.

Nic takiego... — Wzruszyłam ramionami, ale dotarło do mnie, że ona nie odpuści, więc dodałam z ciężkim westchnieniem. — Później, dobrze? Opowiem ci wszystko, ale nie teraz. Proszę...

Tak naprawdę wątpiłam, że kiedykolwiek będę chciała o tym z nią rozmawiać. Bo w sumie co miałabym jej powiedzieć? Ona też nie wiedziała o zawodach, poza tym chyba najpierw powinnam powiedzieć o odmowie rodziców Dakocie, ale wizja i tej rozmowy nie napawała mnie optymizmem. Cóż… Reakcję pierwszych już znałam, nawet jeśli naiwnie liczyłam na inny rezultat. Co sprawiało, że czułam ciarki na plecach, bo po Dakocie mogłam się spodziewać absolutnie wszystkiego. Poza tym… Nie chciałam rezygnować z możliwości wzięcia udziału w zawodach. Nawet jeśli bez zgody rodziców zrobiłabym to. Nie wiedziałam tylko jeszcze w jaki sposób. Miałam nadzieję, że uda mi się coś wymyślić, chociaż nie nasuwał mi się żaden logiczny argument, który mógłby mi pomóc. Może rozmowa z Char trochę rozjaśni mi głowę?

Westchnęłam przeciągle po raz kolejny, tym razem starając się skupić na lekcji. Zerknęłam niepewnie na zegar wiszący nad tablicą. Jeszcze pół godziny i będę mieć możliwość rozwiania części wątpliwości.

Czułam na sobie pełen niepokoju wzrok Char, ale nie ustępowałam. Mimo, że sama chciałam z nią porozmawiać, to wiedziałam, że lekcja nie jest najlepszym miejscem i czasem na rozmowę, tym bardziej na tę.


Kiedy rozbrzmiał dzwonek obwieszczający koniec lekcji, ledwo wyszłam z klasy i zostałam zaciągnięta przez przyjaciółkę w bardziej wyludnioną część korytarza. Nie podobało mi się zacięcie Char. Nie wróżyło to dla mnie niczego dobrego, bo uparta Char była jeszcze gorsza od znęcającego się na treningach Dakoty.

Albo w tej chwili wyjaśnisz mi co się stało, albo…

Już, już! Uspokój się, wszystko ci powiem… — Westchnęłam cierpiętniczo, przecierając twarz rękami. Była naprawdę nieznośna. Dobra, Mich, skup się. — Dakota jakiś tydzień temu zaproponował mi udział w zawodach. Zgodziłam się, potrzebowałam tylko zgody rodziców. Tak, wiem jakie mają do tego podejście — dodałam szybko, widząc jak Char otwierała usta. Nie wiedziałam jak odczytać emocje na jej twarzy. Zdziwienie, przerażenie, złość…? — Chciałam z nimi na ten temat pogadać jak najostrożniej w jakimś odpowiednim momencie… — Nie byłam do końca pewna o jaki moment mi chodziło, ale na pewno lepszy od kastielowego. — Niestety nic z tego nie wypaliło, bo na piątkowej kolacji wszystko rozwalił Kastiel. Zaczął coś paplać, że mając więcej wolnego może mnie wspierać w przygotowaniach do zawodów, a że rodzice o niczym nie wiedzieli, to wybuchła wojna. Dosłownie. Zaczęliśmy na siebie krzyczeć, wszyscy, przez co koniec końców nic nie wskórałam. Nawet jeśli wiedziałam, że się nie zgodzą, miałam jednak nadzieję, że jak ja z nimi o tym porozmawiam to będzie to jakoś inaczej przyjęte, że może chętniej się zgodzą… A tak jestem w ciemnej dupie… — Westchnęłam po raz kolejny, opierając się o ścianę. Miałam ochotę walić głową w mur. Może to by jakoś pomogło uspokoić to co się w niej działo?

Char patrzyła na mnie z coraz wyraźniejszym zaskoczeniem i niezrozumieniem. Przygryzłam wargę kompletnie nie wiedząc czego się spodziewać. Powiedziałam coś nie tak? Jednak co mogłam powiedzieć nie tak, streszczając jej po prostu to co się stało? Char, nie patrz tak na mnie… Skuliłam się w sobie, nie mogąc jednak oderwać od niej wzroku. Zacisnęłam palce na końcach rękawów, wciskając pięści w kieszeń bluzy.

Kiedy masz te zawody? — zapytała w końcu, marszcząc jeszcze bardziej brwi.

Pod koniec listopada… Coś koło dwudziestego, nie pamiętam dokładnie, a czemu pytasz? — Patrzyłam na nią czując jeszcze większy mętlik w głowie niż podczas lekcji. Co ty kombinujesz?

Okej… Zgodę rodziców musisz dostarczyć... kiedy?

Trzydziestego września jest ostatni dzień na złożenie wszystkich dokumentów. Czemu pytasz?

Czyli mamy jeszcze trochę czasu… — mruknęła cicho, jakby do siebie, bo jej spojrzenie błądziło gdzieś za moim prawym ramieniem. Potarła policzek w zamyśleniu. — Postaramy się jakoś przekonać twoich rodziców, żeby podpisali ci tę zgodę.

Co? Jak? Chyba nie sądzisz, że po rozmowie z tobą zmienią zdanie… Z resztą od kiedy zgadzasz się ze mną w stu procentach?

Nie uważam, że jedna rozmowa z marszu to załatwi, jednak jeśli przygotujemy odpowiednie argumenty, to nie sądzę żeby mieli jakieś większe obiekcje. Niewiedza budzi strach. Jeśli dokładnie im wygląda, i że ryzyko jest wręcz znikome… Myślę że to może się udać. Poza tym nie powiedziałam, że zgadzam się z tobą. — Spojrzałam na nią zdziwiona i pomachałam jej dłonią, by rozwinęła myśl. — Martwię się o ciebie, boję się, pewnie tak samo jak twoi rodzice i Kastiel, że coś poważnego może ci się stać. Nawet jeśli to są tylko amatorskie zawody i twój trener twierdzi, że sobie z tym poradzisz. Znam cię jednak na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie umiesz odpuścić sobie w czymś co dotyczy twojej pasji. Poza tym im lepszy będziesz mieć team wspierający, tym lepiej ci pójdzie.

Jesteś najlepszą przyjaciółką, jaką mogłam sobie kiedykolwiek wymarzyć! — Zawołałam i objęłam ją ramionami.

To już wszyscy wiemy. Teraz trzeba się zabrać do pracy! Nie marnujmy cennego czasu — Char wykręciła się z uścisku, ale zostawiła rękę przerzuconą przez moje ramię. — Pójdziemy grzecznie na angielski, a na długiej przerwie omówimy sytuację z dziewczynami. Im więcej głów do myślenia tym lepiej.

Dotarłyśmy prawie do klasy, kiedy usłyszałam słabo tłumione śmiechy poprzecinane moim imieniem. Rozejrzałam się po uczniach, a głośne szepty i wytykanie palcami utwierdziło mnie w tym, że wszyscy mówili o mnie. Czułam się coraz bardziej zdezorientowana, gdy zauważyłam w dłoniach co poniektórych jakieś zdjęcia.

Co tu się do, ciężkiej cholery, działo?

Zwróciłam się do Charlotte, wyrywającej pierwszej z brzegu dziewczynie zdjęcie. Widziałam jak jej twarz momentalnie zbladła, a w oczach rósł strach. Spojrzałam na kartę i, o ile samo zdjęcie nie przedstawiało niczego szczególnego, ot mokra od potu koszulka przylepiona do moich pleców, tak krwistoczerwony napis na środku, sprawił że krew zamarzła mi w żyłach.

CZY TO JAWA, CZY TO SEN, NIEUSTANNIE PRZEŚLADUJE MNIE SMRÓD MICHELLE

To się nie dzieje… To musi być jakiś koszmar. Po prostu jeszcze się nie obudziłam. Wystarczy, że się uszczypnę i obudzę się u siebie w łóżku, a cała ta sytuacja zniknie. Nie będzie jej.

Prawie bezwiednie wyciągałam ręce po kolejne zdjęcia. Na drugim ściągałam bluzę, a napis który czerwienił się na nim był jeszcze obrzydliwszy.

PACHY OWŁOSIONE, OCZY KRECIE, BYCIE BRZYDKĄ NIE PRZYSTOI KOBIECIE

Na kolejnym siedziałam po prostu z kapturem na głowie.

POŁOŻNA SIĘ WAHAŁA I PŁEĆ RZUCAJĄC MONETĄ WYBRAŁA

Jeszcze inne przedstawiało mnie na wuefie w luźnym podkoszulku.

NIE PRZESADZAJĄC, MICH MA ŁADNE PLECY. Z OBU STRON

Miałam wrażenie, jakby grunt obsuwał mi się pod nogami. Tępo wpatrywałam się w zdjęcia.

Czym sobie na to wszystko zasłużyłam? Przed oczami migały mi czerwono-czarne mroczki, a w uszach huczały głosy i śmiech ludzi dookoła. Tylko chłód ściany za plecami utwierdzał mnie w tym, że cała ta sytuacja dzieje się naprawdę.

Michelle, chodź. Powinnyśmy iść… — Głos Char docierał do mnie jakby przez warstwy grubej waty.

Pociągnęła mnie za rękę, próbując ruszyć z miejsca, ale czułam się, jakby nogi wrosły mi w ziemię. Jakby na złość utwierdzając w tym, że nie mogę się pod nią zapaść.

Trzeba zgłosić to dyrektorce. Tak dłużej być nie może. To szczeniackie zachowanie musi się skończyć.

Mhm… — mruknęłam od niechcenia, kompletnie nie rejestrując sensu jej słów.

Zaczęłam powłóczyć za nią nogami za drugim pociągnięciem.

Może powinnam zmienić szkołę…?

Ale co to da? Jeśli znajomości Lysandra tam nie docierają, znajdzie się ktoś na jego miejsce.

Wychodzi na to, że najlepszym rozwiązaniem byłoby zniknięcie.

Usunąć się w cień, niebyt… Może wtedy by się to skończyło?

Może wtedy zaznałabym spokoju? Chociaż odrobinkę, tak niewiele mi potrzeba...

Panno Bonet, panno Hooper, czemu nie ma was na lekcji? Jest już dawno po dzwonku.

Przepraszamy... Właśnie szłyśmy do pani dyrektor.

Rozumiem, ale czy to nie może poczekać do przerwy? Nie sądzę, żeby dyrekcja była zadowolona z opuszczania zajęć.

Myślę że mogłybyśmy to załatwić na przerwie, jednak uważam, że im szybciej zgłosimy pani dyrektor znęcanie się, tym lepiej. Zwłaszcza jeżli prawdopodobnie oprawcą jest ktoś, z kim Mich ma styczność na lekcji.

Char… — mruknęłam, marną próbą zabierając swoją dłoń. — Odpuść…

Podniosłam na nią wzrok. Patrzyła na mnie z uniesionymi brwiami. I czego tu nie rozumieć? Chcę tylko spokoju. A u dyrekcji na pewno tego nie dostanę. Odrobinę spokoju. Tak tylko troszeczkę, tylko tyle aby ucichły te głosy.

...świnko…

...jaka spocona, fuj…

Ani mi się śni odpuszczać. Ja jestem w stanie zrozumieć bardzo dużo, ale te zdjęcia to już zdecydowanie przesada. Tym bardziej, że wygląda mi to na sprawkę Rozalii i Lysandra i, o ile się sytuacja nie zmieniła, a bardzo w to wątpię, to oni nadal mają jakąś chorą satysfakcję z poniżania cię. Nie mam dowodów na to, że to oni stoją za tymi zdjęciami, ale jestem pewna, że dyrektorka zrobi wszystko, żeby ukarać sprawców. Może wtedy odechce im się nad tobą pastwić.

Dobrze, powiedzmy pani dyrektor o zdjęciach, ale Lysandra zostaw mi. Mam już pomysł, co zrobić, by dał mi spokój.

Co to za pomysł? — Teraz ona zatrzymała się w połowie kroku.

To jest… — zająknęłam się, jednak powstrzymałam się w ostatniej chwili. — Później… — Po raz kolejny tego dnia zbyłam ją tym samym słowem, mając nadzieję, że tym razem odpuści.

Widziałam w jej oczach niepokój i wewnętrzną walkę z ciekawością. Nie miałam sił jej błagać. Choć wiedziałam, że to nie jest zbyt odpowiedzialne, chciałam wtedy po prostu zakopać się pod kołdrą i zaczekać aż wszystko się samo ułoży. Po chwili milczenia Char westchnęła ciężko i przytaknęła.

Dobrze. Chodźmy już.

W gabinecie dyrektora znalazłyśmy się niedługo później. Byłam tak oderwana od rzeczywistości, że dopiero moment później dotarła do mnie nieobecność sekretarki, a pani dyrektor wpuściła nas do siebie osobiście. Miałam ściśnięty żołądek, czułam podchodzący do gardła kwas. Bałam się, że zwymiotuję.

Co się dzieje dziewczyny? Czemu nie ma was na lekcjach? — Pani Shaller pozwoliła nam usiąść i sama zajęła miejsce za biurkiem.

Michelle jest prześladowana w szkole. Chciałyśmy to zgłosić — wypaliła Char bez chwili zawahania.

Sam ton jej głosu sprawił, że jeszcze bardziej się spięłam. Nawet nie wiedziałam, że to jest jeszcze możliwe.

To poważne oskarżenie, panno Hooper. Przykro mi, ąle zgodnie z procedurami muszę zapytać, czy macie na to jakieś dowody? — Pani dyrektor przyglądała się nam uważnie zza okularów.

Och… Ile bym dała, żeby to wszystko okazało się nieprawdą.

Tak — odpowiedziała spokojnie, pewnie podnosząc głowę i podała jej zdjęcia.

Na sam widok kartek skuliłam się, intensywnie wpatrując się w dywan. Próbowałam liczyć linie i przesuwać wzrokiem po misternych wzorach, chociaż miałam coraz większe wrażenie, że im dłużej się w to wpatrywałam tym mocniej czułam coraz większe mdłości.

Rozumiem, że to są twoje zdjęcia, Michelle? Czy wiecie kto je zrobił? Kiedy się one pojawiły?

Tak, to są moje zdjęcia — wymamrotałam podnosząc wzrok, jednak nadal nie patrząc na dyrekcję. Zawiesiłam spojrzenie na wysokości biurka i równo ułożonych długopisów. — Teraz na przerwie zauważyłyśmy, że uczniowie je mają. Nie mam pojęcia kto mógł je zrobić i roznieść po szkole…

Nie wiemy kto, ale mamy podejrzenia dotyczące dwóch osób, które wcześniej obrażały i dręczyły Mich. Mam na myśli Rozalię i Lysandra — wtrąciła się Char po raz kolejny, a ja jęknęłam cicho.

Przecież prosiłam ją, żeby ich w to nie mieszała… Teraz to już na pewno nie uniknę pytań, a moje marzenie o spokoju runęło w gruzy. Czułam się jakbym traciła kontrolę nad swoim życiem. Wszystko dookoła mnie działo się poza moją jurysdykcją. Wszyscy zachowywali się, jakby wiedzieli lepiej ode mnie co i kiedy chciałabym zrobić. Najpierw Kastiel, rodzice, teraz Charlotte…

Michelle, czy to prawda?

Słysząc pytanie pani dyrektor chciałam w pierwszej chwili odpowiedzieć, że tak. Jednak w okamgnieniu coś mnie zblokowało. Co mogłam więcej jej powiedzieć? Przecież wiedziała o moich i Lysandra sprzeczkach. W końcu przez jedną z nich wylądowaliśmy w bibliotece do końca grudnia. Ostatecznie wzruszyłam ramionami, mając nadzieję, że jej to wystarczy.

W porządku — westchnęła, ściągając okulary, po czym dodała — Charlotte, czy mogłabyś nas zostawić same? Chciałabym porozmawiać z Michelle na osobności.

Charlotte posłusznie wstała i zanim wyszła poinformowała mnie, że będzie czekać na korytarzu. Kiwnęłam prawie bezwiednie głową, skupiona na błaganiu wszechświata o litość.

Dobrze, Michelle. Skoro zostałyśmy same, myślę że możemy szczerze porozmawiać — powiedziała spokojnie pan dyrektor. Rzuciłam jej szybkie spojrzenie, a ona dodała — Zapewniam cię, że wszystko o czym rozmawiamy zostanie między nami. Chyba że postanowisz inaczej. Niemniej jednak chciałabym, żebyś wiedziała, że możesz mi ufać.

Kiwnęłam głową, niezdolna do wydobycia z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Czego ode mnie oczekiwała? O czym chciała rozmawiać? Nie wkopię przecież Lysandra, bo jeszcze bardziej mi się oberwie. Powinnam udawać, że nic się nie dzieje?

Dobrze. Pan Wells opowiadał mi o tym co stało się na ostatniej lekcji, kiedy prowadziłaś prezentację. — Położyła dłonie płasko na biurku.

Były lekko pomarszczone, jednak bardzo zadbane. Wydawało mi się nawet, że miała zrobiony manicure, ale ja się kompletnie na tym nie znałam.

Wiem, że będąc ofiarą nękania może się wydawać, że nigdzie nie znajdzie się pomocy. Chciałabym jednak, żebyś wiedziała, że nękanie w tej szkole nie jest tolerowane i jest traktowane jako przestępstwo. Niezależnie od tego kto kogo prześladuje i nęka, będzie traktowany tak samo.

Zamarłam na dosadność słów pani dyrektor. Miałabym oskarżyć Lysandra o przestępstwo? Rozumiałam, że to co mi robił było złe i pragnęłam, żeby to wszystko się skończyło, ale… przestępstwo? I co? Jeśli bym go oskarżyła i sprawa trafiłaby do sądu? Co wtedy? Przesłuchania, szukanie świadków… Lysander miał równie dużo świadków co ja. To co było między nami można było nazwać jedynie słownymi przepychankami. Nikt by mi nie uwierzył, że to wszystko mogło aż tak na mnie wpłynąć, żeby nazwać to nękaniem i przestępstwem. Nigdy mnie nie dotknął, nie popchnął, nie uderzył. Nie pokazywałam niechęci do chodzenia do szkoły, miałam dobre oceny i zachowanie. Nie sprawiałam problemów…

Nie było na to żadnych dowodów. Poza tym Lysander miał normalną rodzinę. To ja pochodziłam z domu dziecka. To ja byłam podrzutkiem, który mógł sobie to uroić przez to co działo się w bidulu. Poza tym nie chciałam sprawiać problemu rodzicom. Byli dla mnie tacy dobrzy… Gdyby sytuacja między mną a Lysandrem wyszła na światło dzienne, to wszyscy zwiesili by na nich psy.

Już to kiedyś przechodziłam. Słyszałam jak znajomi rodziców mówili, że będę sprawiać tylko kłopoty, bo nie jestem ich. Że dzieci z domu dziecka przynoszą wstyd rodzinie.

Chciałam być żywym dowodem na to, że się mylili.

Wiem, pani dyrektor — mruknęłam słabym głosem, po czym odchrząknęłam i dodałam pewniej — ale pomiędzy mną a Lysandrem nic takiego się nie dzieje. To są tylko niewielkie sprzeczki. Poza tym już obydwoje zostaliśmy ukarani za nasze zachowanie.

Rozumiem, jednak gdyby coś się działo, wiedz że możesz się do mnie zgłosić o pomoc.

Wiem i bardzo to doceniam, pani dyrektor. Niemniej jednak zapewniam panią, że to nie jest nic poza koleżeńskimi zaczepkami. — Zmusiłam się do uśmiechu, który miałam nadzieję, że wyglądał naturalnie. — Czy mogę już iść? Nie chciałabym się spóźnić na kolejne zajęcia.

Pani dyrektor przez moment sprawiała wrażenie, jakby nie do do końca mi wierzyła i chciała jeszcze o coś dopytać, ale koniec końców kiwnęła głową. A ja opuściłam jej gabinet z cichym pożegnaniem.

Na korytarzu czekała na mnie Charlotte, tak jak zapowiedziała.

To powiesz mi w końcu o co z tym wszystkim chodzi? — Złapała mnie lekko pod ramię i poprowadziła w stronę stołówki. — Dlaczego nie chciałaś „mieszać” w to Lysandra? Z daleka widać, że on maczał w tym palce. To nie jest pierwszy raz kiedy cię krzywdzi. Naprawdę chcesz to znosić do końca szkoły?

To nie tak… — jęknęłam cicho i uszczypnęłam nasadę nosa dwoma palcami wolnej ręki. Czułam jak powoli za powiekami zaczyna zbierać się pulsujący ból. — Po prostu… — zacięłam się na moment, zastanawiając się co dokładnie chciałam powiedzieć. — Po prostu to nie jest nic z czym nie poradziłaby sobie sama. To tylko głupie zaczepki. Im mniej będę reagować, tym szybciej im się znudzi i dadzą mi spokój.

Nie wierzę w to co mówisz. Naprawdę uważasz, że oni odpuszczą, szczególnie po czymś takim jak dziś?

Co do Rozalii nie jestem pewna, ale Lysander… — Zawahałam się na chwilę. Czy Lysander na pewno odpuści, jeśli spełnię warunki zakładu? Pewności nie miałam, ale mogłam spróbować. — W dniu kiedy drugi raz trafiliśmy do dyrekcji, zaraz po naszej kłótni w bibliotece, Lysander zaproponował mi pewien układ…

Dlaczego w głowie nie brzmi to tak głupio? Z każdym słowem traciłam przekonanie, że to cokolwiek zmieni.

Zaproponował mi, że jeśli pokażę mu przez miesiąc, że potrafię ubierać się jak dziewczyna, to da mi spokój do końca szkoły. Wiem, że…

To najbardziej szowinistyczna rzecz jaką kiedykolwiek słyszałam. To niedorzeczne, nie wierzę w to, że jak zaczniesz biegać w sukienkach na jego zawołanie to się od ciebie odczepi. On jest głupszy niż ustawa przewiduje. — Charlotte miała rację. To było głupie. Przygryzłam wargę, mimowolnie kuląc się w sobie. — Ty chyba nie miałaś zamiaru tego robić, prawda?

Char patrzyła na mnie intensywnym wzrokiem, a ja poczułam potrzebę schowania się pod ziemią. Wzruszyłam jedynie ramionami, mając nadzieję że wyszło to chociaż odrobinę obojętnie.

Och, Mich… — westchnęła, po czym stanęła przede mną, opierając dłonie o moje ramiona. Spojrzałam na nią niepewnie, czując się jak totalna idiotka. Jednak nie mogłam wyrzucić z głowy, że to mogła być moja jedyna i ostatnia szansa na normalne skończenie szkoły.

Przecież to nie może być aż takie straszne, to bieganie w sukienkach. Wy jakoś nie macie z tym problemu… — mruknęłam, skutecznie odwracając spojrzenie od niej.

Nie, nie jest straszne. Straszne jest to, że chcesz to zrobić dla niego, a nie z własnej woli. To co ci zaproponował jest idiotyczne i szowinistyczne. Nigdy nie powinnaś się na to godzić. — Objęła mnie delikatnie i ponownie spojrzała mi w oczy. Uśmiechnęła się delikatnie. — Jeśli chcesz zmienić to jak się ubierasz to powinnaś to zrobić z własnej woli, a nie dlatego, że jakiś idiota cię do tego zmusił.

Charlotte miała rację. Nigdy nie powinnam była się zgodzić na ten durny zakład, ale było już niestety na to za późno. W tej chwili mogłam jedynie iść z prądem moich decyzji i zaryzykować.

Cóż… Mogę w końcu spróbować i upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. — Zaśmiałam się cicho pod nosem i poprowadziłam dalej Charlotte.

Co masz na myśli?

Mogę zaryzykować, postarać się ubierać bardziej dziewczęco i wygrać zakład. Może i on wywiąże się ze swojej części zakładu. Jednocześnie może polubię to bieganie w sukienkach i przestanę od was odstawać moim wyglądem dresa.

Char wybuchnęła śmiechem, kręcąc w niedowierzaniu głową.

Nie podoba mi się to, że ten szowinistyczny dupek aż tak sobie pogrywa. Chcę cię wspierać ze względu na twoją i tylko i wyłącznie twoją chęć odnalezienia siebie. Jednak ja nie bardzo znam się na modzie… Trzeba będzie porozmawiać o tym z ekspertką Amber. Będzie wiedziała co zrobić.

Tylko nie mówmy jej o zakładzie, okej? Tak jak powiedziałaś, to jest głupie. I tak czuję się jak idiotka mówiąc o tym tobie. Nie chcę się upokarzać przed dziewczynami…

Nie wiem czy to dobry pomysł, ale w porządku. Coś wymyślimy.

Theme by MIA