Witajcie!
W końcu udało mi się ogarnąć na tyle, że skończyłam po ponad miesiącu obsuwy one shota, którego, jak się domyślacie po tytule, miałam zamiar wstawić na święta. Mam nadzieję, że wybaczycie mi tak długi czas oczekiwania i że jakoś uda mi się was udobruchać tym jednostrzałowcem.
Co do Lysandrowych fantazji, to mam nadzieję, że uda mi się wrócić do poprzedniego trybu dodawania rozdziałów co miesiąc i dam radę napisać coś do końca lutego.
Bez zbędnego przedłużania - zapraszam do czytania.
Enjoy ♥
Zagrałem
ostatnie akordy najnowszej piosenki, która miała wylądować na
naszym najnowszym krążku. Wyciszyłem struny, otworzyłem oczy i
spojrzałem na Patricka. Jego wyszczerzona gęba mówiła wszystko. W
końcu, po całym tygodniu nerwowych prób, wyszło perfekcyjnie.
— Dobra
robota, chłopaki. — Przyklasnął i podniósł się ze swojego
prezesowskiego fotela. — Wyszło wam naprawdę dobrze, ale wydaje
mi się, że na końcu czegoś tam brakuje… Powinniście zrobić
chórek.
— Nie
wydaje ci się, że chórki na koniec są oklepane? — Skrzywiłem
się na kolejny jego durnowaty pomysł.
— I
dlatego powinniście to rozważyć. Coś, co jest już znane
słuchaczom, przyciągnie ich więcej — powiedział tonem znawcy,
gestykulując przy tym, jakby tłumaczył dziecku, że misie są
cacy, a ogień be.
— Pomyliły
ci się chyba zespoły. My nie robimy pod publiczkę — burknąłem,
odkładając delikatnie gitarę na podłogę obok stołka. —
Jeszcze może do teledysku mamy zatrudnić dziewczyny w kusych
strojach?
Jak
ja nie znoszę, jak mi się wpieprza z takimi farmazonami! Ile można?
Właśnie dzięki odmienności od reszty zdobywamy popularność!
Jako powiew nowości, zamiast odgrzewając kotlety.
— Zastanowimy
się nad tym — odparł dyplomatycznie Jack i stanął pomiędzy mną
a menadżerem.
Rzuciłem
zdenerwowane spojrzenie Patrickowi i, narzucając kurtkę, wyszedłem
na fajkę. Lubiłem gościa, ale im bliżej świąt, tym bardziej
stawał się nieznośny. Rzygać mi się chciało, jak wyjeżdżał z
podobnymi propozycjami. Jeszcze trochę i będzie chciał z nas
zrobić, pożal się Boże, boysband.
— Nie
złość się na niego. Wiesz, jaki on jest.
— Ale
nie musi mnie wkurwiać — odburknąłem Jackowi i wypuściłem dym.
— Czasami odnoszę wrażenie, że robi to specjalnie, byleby tylko
mnie zjeżyć.
— Wiesz…
Kto się czubi, ten się lubi — zaśmiał się, ruszając
sugestywnie brwiami, za co zarobił ode mnie w ramię. — Hej! Za co
to?
— Kto
się czubi, ten się lubi.
Miałem
wchodzić z powrotem do wytwórni, kiedy zaczął mi wibrować w
kieszeni telefon. Kogo znowu niesie? Spojrzałem na ekran — numer
nieznany. Mimowolnie zgrzytnąłem zębami. Przysięgam, że jeśli
to znowu ci durni plotkarze, którzy próbują wyłapać moje
potknięcia... Nie. Uspokój się. Jest za późno nawet dla tych
debili. Poza tym Patrick miał się tym zająć. Ale kogo w takim
razie niesie? Zmarszczyłem brwi i niepewnie odebrałem. Diabli
wiedzą, kto mógłby dzwonić.
— Halo?
— Kastiel?
Nareszcie! Już myślałam, że nigdy się nie dodzwonię!
Gdy
usłyszałem znajomy, miękki głos, serce na moment zmarło mi w
piersi. Czyżby mieli przyjechać na święta tak, jak obiecali? Nie
bądź głupi, Kas. Gdyby miała dzwonić z tak błahego powodu,
dzwoniłaby z komórki. A może mieli jakiś wypadek? Coś z tatą
nie tak?
— Mama?
Coś się stało? Dlaczego nie dzwonisz od siebie? — Z ledwością
przełknąłem ślinę przez zaciśnięte gardło.
— Nic
się nie stało, kochanie. Dzwonię z lotniskowej budki, bo
utknęliśmy z tatą w Szwajcarii… Są potworne śnieżyce i sieć
jest tak przeciążona, że komórka jest bezużyteczna...
Och…
— Idziesz,
Kas? — Jack, który trzymał drzwi i czekał na mnie, przyglądał
mi się zmartwiony.
Machnąłem
mu ręką i bezgłośnie przekazałem z kim rozmawiam. Kiwnął głową
i zniknął wewnątrz wytwórni.
— I
dzwonię ci powiedzieć, że raczej nie zdążymy wrócić na święta
do domu. Wszystkie loty zostały odwołane na najbliższe trzy dni, a
zapowiadają, że może się to przedłużyć… Przepraszam,
skarbie.
— W
porządku…
Z
zamkniętymi oczami oparłem się o ścianę budynku. Kurwa.
Wiedziałem, że tak będzie. Zacisnąłem pięści, żeby się
powstrzymać od uderzenia czegoś. Zawsze tak robili. Głupi dzieciak
z ciebie, Kas. Czego ty się spodziewałeś? Że w tym roku coś ich
oświeci i nie będą nigdzie wylatywać przed świętami?
Tylko,
skoro wiedziałem, że tak będzie, dlaczego to tak boli?
— Postaramy
się przylecieć pierwszym lotem. Jest mi strasznie przykro, że nie
będziemy z tobą na święta...
— Nic
się nie stało. Zdążyłem się przyzwyczaić.
Nie
czekając na jakąkolwiek odpowiedź od matki, rozłączyłem się.
Nie powstrzymywałem się już dłużej. Uderzyłem pięścią w
ścianę.
Nienawidzę
świąt.
Chciałem
uderzyć jeszcze raz; ból był taki kojący… Powstrzymałem się
jednak. Musiałem ochłonąć, żeby nie zrobić nic głupiego.
Powinienem
był to przewidzieć. Nie raz już zostałem wystawiony, a mimo to
czułem się, jakbym dostał w twarz. Czy moja idea rodzinnych świąt
to za wiele, aby była osiągalna?
Wypuściłem
z palców peta, który poparzył mnie w usta. Przydepnąłem go
czubkiem buta i wytarłem o brzeg bluzy lekko okrwawioną dłoń.
Przyjrzałem się jej dokładnie, raz po raz zginając i prostując
palce. Całe szczęście, tylko zdarłem sobie skórę. Jeszcze tego
by brakowało... Miałem więcej szczęścia niż rozumu.
Jakiś
ty głupi, człowieku…
Świetnie.
Po raz kolejny zostałem wyruchany przez własną rodzinę.
Dlaczego
musieli wyjeżdżać? Przecież można było się spodziewać, że
loty zostaną odwołane przez tę pieprzoną śnieżycę. Nie mogli
usiedzieć na dupskach przez kilka dni? Po co im był syn, skoro, do
kurwy nędzy, nie potrafią chociaż raz w roku przybyć w terminie
planowanym od miesięcy i spędzić z nim czas? Kurwa! Psa
przynajmniej mogliby komuś oddać, jakby im się znudził i zaczął
zawadzać. Pewnie żałują, że z dzieckiem nie jest tak łatwo...
Nie.
Koniec do cholery. Koniec pieprzonego czekania, aż wreszcie
przypomni im się, że mają syna i mogą znowu się nim zająć.
Jeszcze
tego pożałują…
Zmotywowany
nowym postanowieniem wszedłem do budynku, od razu kierując się do
Chrisa.
— Dalej
masz to mieszkanie na sprzedaż?
— Tak…
A czemu pytasz? — Patrzył na mnie zdezorientowany spod
zmarszczonych brwi.
— Właśnie
załatwiłem ci kupca. Siebie — dodałem, zanim zdążył otworzyć
usta.
— Co
się stało? — Jack, tak jak reszta chłopaków, patrzył na mnie
zmartwiony.
— Zrobiono
ze mnie idiotę, więc się odwdzięczam — parsknąłem, kręcąc
głową.
Opadłem
na pierwsze lepsze krzesło i zacząłem wystukiwać palcem melodię
do Bad Liar. To się zdziwią, kiedy w końcu łaskawie wrócą do
domu. Skończyło się czekanie pod drzwiami, jak wierny pies. Można
mnie w konia robić, ale nie całe życie.
— Kiedy
możemy wszystko załatwić?
— Nie
uważasz, że działasz zbyt pochopnie? Może powinieneś to jeszcze
na spokojnie przemyśleć? — Priya odstawiła jeden z wielu
kartonów na podłodze w głównym pokoju.
Posłałem
jej wymowne spojrzenie znad sterty rzeczy proszących się o nowe
miejsce.
— Rozmawialiśmy
już na ten temat. To jest dokładnie przemyślana decyzja, której
na pewno nie będę żałować. — Postawiłem na komodzie oprawione
w antyramę zdjęcie z Lysem na szkolnym dziedzińcu. Uśmiechnąłem
się do siebie. Tęskniłem za tym sklerotykiem. Ciekawe, jak radzi
sobie na farmie… — Poza tym ile można mieszkać z rodzicami? Nie
mam piętnastu lat. Nie mam nawet dwudziestu. — Zerknąłem na nią
zza ramienia i dostrzegłem, że parska lekko ze śmiechu. Ha!
Rozbawienie sucharem zaliczone.
— Wiem,
tylko się o ciebie martwię, idioto, bo zawsze twoje „dobrze
przemyślane decyzje” nie kończyły się dla ciebie najlepiej. Nie
chcę, byś później czegoś żałował.
Podeszła
do mnie i delikatnie objęła mnie ramionami w pasie. Oparłem brodę
o czubek jej głowy i oddałem uścisk. Nigdy się do tego nie
przyznam na głos, ale ciężko było mi opuścić rodzinny dom po
tylu latach, nawet jeśli od dłuższego czasu nie miałem tam zbyt
wielu pozytywnych przeżyć. Ale przecież nie mogłem żywić się
wiecznie nadzieją, że wrócą stare czasy. Że praca w końcu
przestanie stać na pierwszym miejscu. To trwa już zbyt długo. Pora
przestać być łatwowiernym idiotą.
— Wiem,
ale musisz mi uwierzyć, że tak będzie lepiej… — Westchnąłem
ciężko, wciągając słodki zapach perfum przyjaciółki.
— Dobra,
bo pomyślę, że zrobiłeś się czuły i mięciutki — zaśmiała
się i wymknęła się z moich ramion.
— Nie
bardziej niż ty, kluseczko! — Nie mogłem się powstrzymać od
śmiechu, widząc rosnące oburzenie na jej twarzy.
— Odszczekaj
to, mięczaku!
Pokręciłem
głową i pokazałem jej język. Sapnęła poirytowana, wyciągnęła
rękę, by mnie zdzielić, ale uchyliłem się przed ciosem.
— Jesteś
za niska, pyzo! Nie dasz mi rady! — Odskoczyłem kawałek dalej i
schowałem się za kartonem.
Niespodziewanie
zerwała się do biegu, na co krzyknąłem wystraszony i uciekłem do
drugiego pokoju. Chciałem zamknąć drzwi przed nią, ale była
zdecydowanie zwinniejsza ode mnie i przecisnęła się, nim
zatrzasnąłem się w sypialni. Nie marnując ani chwili, podbiegła
do mnie, przyszpiliła mnie do ściany i, o zgrozo, zaczęła
łaskotać!
Zgiąłem
się w pół ze śmiechu, starając się jakoś obronić przed jej
chudymi palcami, które w tak bestialski sposób mnie torturowały,
ale nie byłem w stanie.
Błagam,
nie rób mi tego!
Machałem
rękoma, próbowałem złapać ją za nadgarstki, ale ta małpa
zaszła mnie od tyłu.
— Przestań!
— zawołałem na wydechu.
— Nie
mam zamiaru! — zachichotała, nie przestając mnie maltretować.
Padem
na kolana i zwinąłem się w kłębek, błagając by to pomogło.
— Coś
się stało? Czyżby wielki i męski Kastiel wymiękał przy zwykłych
łaskotkach?
Kolejna
fala śmiechu nie pozwoliła mi odpowiedzieć. Już ja bym ci pokazał
kto wymięka przy łaskotkach!
— Błagam…
— wyjęczałem ostatkiem sił.
— Przeproś,
to przestanę.
Przeprosiłbym,
gdybyś dała mi złapać oddech! Jezu Chryste, daj mi już spokój,
kobieto!
— Prze…
przepraszam!
Jak
na rozkaz przestała mnie maltretować, co przyjąłem z jęknięciem.
A
żeby przeciwko tobie ktoś wykorzystał twój słaby punkt!
— Chciałaś
mnie zabić? — wysapałem i dmuchnąłem w zdecydowanie za długą
już grzywkę.
— Nie
potrzebnie dramatyzujesz. Trochę sportu ci się przyda.
— Uważasz,
że jestem gruby? — Złapałem się za serce patrząc na nią
oburzony.
Priya
zaśmiała się i przesunęła się bliżej, po czym oparła głowę
o moje ramię. Wzruszyłem nim, śmiejąc się z przyjaciółki.
— I
znowu święta tylko we dwoje…
Może
i nie będzie w tym roku świąt z rodzinką, która znowu pokazała
swój stosunek do mnie, ale mam Priyę. Jako jedyna wciąż mnie
znosi i rozumie. I pomyśleć, że gdyby nie Suśka, to nigdy byśmy
się nie poznali...
— Ekhm…
Wiesz, Kas… Bo w tym roku nie spędzimy świąt we dwoje… —
urwała, wykręcając sobie palce.
— Nie
tłumacz się. — Zmusiłem się do uśmiechu, starając się nie
pokazać przyjaciółce, że w jakiś sposób mnie to ruszyło.
Odjazd.
Takiego
obrotu spraw się nie spodziewałem. Miałem nadzieję, że chociaż
ona ze mną zostanie, jak każdego poprzedniego roku od liceum.
Jednak jak mogłem oczekiwać od niej, że zostawi swoją rodzinę
dla mnie? Nie chciałem jej tego robić. Niech chociaż ona ma
normalne święta.
Ja
sobie jakoś poradzę. Może wezmę jakiś mały występ? Albo
zabiorę się w końcu za ten cholerny kawałek, który nie daje mi
spokoju od miesiąca. Tak. To będzie najlepsza decyzja.
— Trzeba
rozpakować resztę rzeczy — mruknąłem cicho. Klepnąłem się w
uda i wstałem z podłogi, przy okazji strącając głowę Priyi z
ramienia.
Wyszedłem
z sypialni i od razu skierowałem się do salonu. Otworzyłem karton
z brzegu i rozwinąłem ze starej gazety płaski przedmiot. Ramka ze
zdjęciem.
Zza
szkła uśmiechali się do mnie Su, Lys i ja sam, a z lewej strony
częściowo wystawała głowa Demona. Bezwiednie przesunąłem
kciukiem po kudłatym przyjacielu.
No
nie, nie teraz. Czy los musi mi na każdym kroku przypominać o moich
porażkach, nawet o nim? Cholera. Zacisnąłem szczęki i zamrugałem
kilka razy.
Gdy
podniosłem wzrok, zobaczyłem zmartwioną Priyę, która wpatrywała
się w leżące zdjęcie. Zamknąłem gwałtownie pudło, zmuszając
ją do zwrócenia na mnie uwagi.
— Naprawdę…
— Przestań.
Powiedziałem raz i nie mam zamiaru powtarzać jak starta płyta. —
Machnąłem na nią ręką i uśmiechnąłem się, tym razem nieco
bardziej szczerze. — I tak muszę najpierw ogarnąć to mieszkanie
i jeszcze ten nowy kawałek, nad którym pracujemy od dłuższego
czasu.
Odwzajemniła
uśmiech i bez słowa zaczęliśmy rozpakowywać pozostałe kartony.
Kiedy
skończyliśmy układać książki, płyty i inne pierdoły, było
już grubo po północy. Byłem wykończony, a czekało mnie jeszcze
drugie tyle. Po ogarnięciu salonu zadzwoniłem po taksówkę dla
ziewającej Piryi.
Będąc
już sam w mieszkaniu, wyniosłem puste pudełka po pizzy do kuchni.
Tutaj też czekało mnie sporo pracy. Zmordowany wszedłem do
sypialni i padłem na prowizoryczne łóżko z materaca. To jeszcze
się załatwi.
Mimo
zmęczenia i pieczenia pod powiekami, nie byłem w stanie zasnąć.
Co chwilę odtwarzałem nieszczęsną rozmowę z mamą i tę z Priyą.
Przekręciłem się po raz kolejny w łóżku.
Dałbyś
już temu spokój. Pierwszy raz spędzam święta sam? Powinienem się
do tego przyzwyczaić. To tylko dwa dni, a zachowuję się jakby
walił się cały świat. Muszę się tylko wziąć w garść,
znaleźć sobie zajęcie, a nawet nie zauważę, że były jakieś
święta.
Utwierdzony
w postanowieniu wpatrzyłem się w sufit.
Tylko
dlaczego każdy z moich przyjaciół może mieć normalną rodzinę i
wszystko takie, jakie być powinno? Nawet do Priyi w końcu
przyjechała rodzina, najwyraźniej. A mnie znowu mieli gdzieś…
Znów praca była dla starych ważniejsza.
Czy
to źle, że chciałem mieć to co przyjaciele…?
Wytarłem
brzegiem koszulki mokry policzek i wstałem po słuchawki. Włączyłem
pierwszą lepszą piosenkę, pozwalając jej zagłuszyć te cholerne
myśli.
Pogoda
dzisiaj nie rozpieszczała. Rozmasowałem zmarznięte dłonie i
wszedłem do przyjemnie ciepłego Rancza, rozglądając się w
poszukiwaniu chłopaków. Kiedy zauważyłem Patricka, który jak
zwykle żywiołowo o czymś dyskutował, pomachałem im i zacząłem
się przeciskać do ich stolika.
— No,
w końcu przyszedłeś! — Uradowany Jack wstał, po czym objął
mnie na przywitanie. — Co tak długo?
— Musiałem
się zastanowić, czy w ogóle chcę tu przyjść. — Wzruszyłem
ramionami i uśmiechnąłem się półgębkiem.
— Och,
jak możesz tak ranić nasze uczucia? — Ed złapał się za pierś
i teatralnie opadł na kanapę.
— O
czym tak namiętnie opowiadałeś? — zapytałem Patricka,
szturchnąłem Jacka i usiadłem na zwolnionym miejscu.
— Nic
szczególnego. Popisowe suchary — odezwał się siedzący naprzeciw
mnie Chris, zanim pytany zdążył otworzyć usta.
Pokiwałem
głową, uśmiechając się nieco szerzej, za co oberwało mi się w
ramię. Spojrzałem się na naszego menadżera ze zmarszczonymi
brwiami i klepnąłem go w dłoń, wywołując parsknięcie śmiechem.
— Cześć,
chłopaki! — Do naszego stolika podeszła Cindy i oparła się
biodrem o podłokietnik kanapy obok mnie. — Widzę, że jesteście
w komplecie. — Jakby mimochodem musnęła mój kark, powodując
gęsią skórkę i puściła mi oczko — Co wam podać?
— Jak
na razie może być po piwie. Dzisiaj na spokojnie zaczynamy —
zaśmiał się Chris, a ona pokiwała głową i odeszła w stronę
baru. — Widzę, Kas, że nie próżnujesz. — Wyszczerzył się,
ruszając sugestywnie brwiami.
— Daj
spokój. To tylko dobra znajoma.
Przewróciłem
oczami. Ugh… Oczywiście nie mogła się powstrzymać. Dlaczego
musiałem trafić na jej zmianę? Teraz nie dadzą mi spokoju do
końca przyszłego roku!
Chociaż
miło było ją wreszcie zobaczyć. Na wspomnienie naszego ostatniego
spotkania uśmiechnąłem się, co nie uszło uwadze Chrisowi.
— Jak
dobra? — snuł aluzje, co chwilę trącając mnie pod stolikiem.
— Nie
interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz. — Oddałem mu mocniej.
Popatrzył
na mnie przymilnym wzrokiem, miauknął i pomachał dłonią jak kot.
Pokręciłem
głową. Debil. Dlaczego ja się jeszcze z nimi zadaję?
Chwilę
później podeszła do nas Cindy, postawiła przed nami piwo i zaraz
pobiegła obsługiwać resztę klientów.
Ciekawe
co jutro robi. Może, jeśli nie ma żadnych planów, udałoby nam
się w jakiś ciekawy sposób zająć czas w Wigilię. Taki niewielki
prezent od świętego Mikołaja…
Nie,
Kas. To nie jest dobry pomysł. Obiecałem przecież, że koniec ze
zwodzeniem jej i siebie. Co z tego, że to był jasny układ. Nie i
koniec.
— To
skoro już jesteśmy wszyscy razem, mamy czym wznieść toast, to
pozwolę sobie zabrać głos…
— Jak
zawsze… — mruknął pod nosem Ed.
— Zamknij
się i nie psuj chwili — odparował Jack.
— Chciałbym
wam podziękować za niezwykle owocny rok. Mieliśmy lepsze i gorsze
chwile, za co też przepraszam — spojrzał w moją stronę,
uśmiechając się lekko — bo wiem, jak uciążliwy potrafię być…
Momentami było naprawdę ciężko, ale daliśmy radę i jesteśmy o
krok od wydania najlepszej płyty. Cieszę się, że mogę z wami
pracować. Jesteście niesamowici.
— Normalnie…
Aż się wzruszyłem. — Ed siąknął nosem, wycierając
wyimaginowaną łzę.
— Kutas.
Wybuchnęliśmy
śmiechem, po czym wznieśliśmy kufle.
Wypiliśmy
jeszcze kilka piw. Wieczór mijał w przyjemnej atmosferze. Chyba
faktycznie potrzebowałem chociaż trochę się zresetować i na
chwilę zapomnieć.
— Myślę,
że dobrze będzie w nowym roku ruszyć z chociaż niewielką trasą
koncertową. Jestem prawie na sto procent pewny, że po wydaniu tej
płyty posypią się zaproszenia na różne festiwale, więc
spakujcie bieliznę na zmianę i jedziemy.
— Dobrze,
Panie Prezesie — odparliśmy jednocześnie, wywołując grymas
złości na twarzy Patricka.
— Nie
wiem jak wy, ale ja bym wyszedł zajarać. — Dopiłem ostatniego
łyka z kufla i podniosłem się.
Jak
na zawołanie palący poderwali się z miejsc i tylko zarzucając
kurtki, zebraliśmy się do wyjścia. Musieliśmy się trochę
przepychać między wchodzącymi, jednak po chwili już staliśmy na
mroźnym powietrzu.
Podniosłem
głowę i patrzyłem w gwieździste niebo. Ciekawe czy z nowego
mieszkania będzie je choć trochę widać. Miałem nadzieję, że
tak.
— Jesteście
Crowstorm, prawda? — Na ziemię sprowadził mnie nieśmiały głos.
— Yhm…
Tak — odparł Ed, rzucając blondynce jeden ze swoich firmowych
uśmiechów,
Błagam,
tylko nie to…
— O
mój Boże! — pisnęła rozradowana, zakrywając usta dłońmi. —
Uwielbiam wasze piosenki! Znaczy się… — zająknęła się
zawstydzona i spłonęła rumieńcem. Potrząsnęła głową,
poprawiła włosy i podeszła do nas bliżej. — Nie sądziłam, że
spotkam was w takim miejscu.
— Często
tu przychodzimy. — Wzruszył obojętnie ramionami, a ja poczułem
nagłą chęć przywalenia mu.
No
nie, po prostu, kurwa, no nie! Jeszcze tego mi brakowało. Nawału
fanek w moim ulubionym barze…
— Och…
Naprawdę? — Uśmiechnęła się lekko, a w jej oczach można było
dostrzec iskierki, które nie świadczyły o niczym dobrym.
Zajebiście.
— Um…
A… Jest z wami ten przystojny… Znaczy się wokalista, Kastiel?
O
zgrozo… Zabijcie mnie.
— Burczący
milczek skrył się tam z tyłu, ale jest. — Chris machnął na
mnie ręką.
W
dupę sobie ją wsadź, a nie na mnie machasz.
— Ekstra!
— Ucieszyła się jeszcze bardziej, po czym zaczęła zawzięcie
grzebać w torebce. — Podpiszecie mi się? Błagam…!
Podała
chłopakom niewielki notes i długopis. Posłusznie podpisali się,
szczerząc się pod nosem. Mają wodę zamiast mózgu. Jeszcze
odechce im się pisania autografów…
Kiedy
nieszczęsny notatnik wylądował w moich rękach, dziewczyna
podeszła do mnie zdecydowanie za blisko i zaczęła wlepiać we mnie
maślane oczka. Nabazgrałem swój podpis i z wymuszonym uśmiechem
oddałem jej własność.
— Dziękuję!
— Po raz kolejny zaszczebiotała radośnie, przy czym rzuciła mi
się na szyję.
Ugh…
Powstrzymałem się od warknięcia i delikatnie ją odsunąłem.
— Przepraszam
— zaśmiała się cicho, ale na szczęście oddaliła się w końcu
ode mnie.
Kątem
oka obserwowałem, jak podbiega do swojej koleżanki i chwali się
podpisami. Poprawiłem kurtkę i westchnąłem przeciągle,
dostrzegając niedopalonego papierosa pod nogami. Cholera. Coraz
mniej mi się tu podobało. Czy oni chociaż raz nie mogą przestać
robić z siebie błaznów przed fanami? Albo przynajmniej nie wciągać
mnie w tę szopkę?
— Hej!
— Ed pomachał im, żeby podeszły. — W środku jest mega
tłoczno, może zechcecie usiąść z nami?
Musiałem
zajarać. Obmacałem się po kieszeniach w poszukiwaniu fajek i
ognia. Gdzie są te cholerne papierosy? Ani mi się ważcie zgadzać,
bo uduszę gołymi rękami. Jakby nie wystarczyło, że nawet tutaj
zaczynamy zwracać uwagę. Zajebiście. Po prostu mnie dobijcie,
żebym nie musiał na to dłużej patrzeć.
— Hm…
Wiesz, z wielką chęcią byśmy się dosiadły, ale w środku czeka
na nas kilku znajomych i tak średnio wypada ich wystawiać. —
Dziewczyna uśmiechnęła się smutno, wzruszając ramionami. —
Może następnym razem.
Dziękuję.
Nawet jeśli wolałbym, żeby następny raz się nie odbył.
— Jak
wolicie — odpowiedział jej uśmiechem, na co spłonęła rumieńcem
i, całe szczęście, zniknęła w tłumie. — Ale piździ… Idę
do środka.
— Ta…
My też — mruknął Chris i szturchnął mnie w ramię. — Kas,
idziesz?
— Zaraz
przyjdę, muszę zajarać. — Uniosłem rękę z papierosem i w
końcu go odpaliłem. Popatrzyłem na Jacka spod nieco zmarszczonych
brwi. — Nie wchodzisz?
— Czekam
na ciebie. — Wzruszył ramionami i podszedł do mnie. — Co cię
gryzie?
— A
co miałoby mnie gryźć?
— Ty
mi powiedz. Przez cały wieczór praktycznie się nie odzywasz, a jak
już to burczysz pod nosem. Totalnie zignorowałeś Cindy i jeszcze
tak oschle podszedłeś do tej dziewczyny. Widziałem twój wzrok,
jak Ed zapytał ją o przyłączenie się do nas.
— Z
Cindy nic nas nie łączy, poza tym to już zamknięty temat. —
Zaciągnąłem się głęboko, próbując zyskać na czasie. — A
co do fanek… Wiesz, że nie lubię, kiedy zaczepiają mnie poza
koncertami.
— Rozmawialiśmy
już o tym milion razy, ale niech będzie powtórzę jeszcze raz. —
Westchnął, przewracając oczami. — Nie musisz tego lubić, ale
dobrze byłoby żebyś zaczął się do tego przyzwyczajać, albo
chociaż to tolerować. Niedawno sam mówiłeś, że nie jesteśmy
jak inne zespoły. I miałeś rację. Fani kochają nas nie tylko za
muzykę, ale też naszą otwartość. Nawet jeśli może się ona
odbić rykoszetem.
Zgrzytnąłem
zębami, zadeptując zawzięcie peta, ignorując jego taksujące
spojrzenie.
— A
teraz na poważnie. Co się dzieje, Kas? Bo zdecydowanie nie chodzi
tu o fanki czy Cindy.
— Musisz
drążyć, prawda? Nie umiesz się czasem zamknąć? — warknąłem.
— Starzy zjebali mi dosłownie wszystko. Całkowicie olali święta
i mnie. Jestem wkurwiony jak nigdy i nie chce mi się nawet o tym
gadać. Nie mogę przestać myśleć o tym, że dałem się tak
zrobić w ciula. Po prostu mam dość… Chcę tylko spokoju.
— Dlaczego
o tym od razu nie powiedziałeś?
Rzuciłem
mu wściekłe spojrzenie.
— No
oczywiście, że będę się ze wszystkiego zwierzać!
— Przecież
moglibyśmy jakoś się zorganizować i wspólnie spędzić te
święta…
— Przestań.
Tu nie chodzi o to, że będę sam w święta. To mi nie przeszkadza.
Chodzi o sam fakt, jak zachowali się rodzice. Z resztą to już też
nie jest ważne… — Machnąłem ręką i przetarłem twarz. —
Chodźmy do środka, bo serio piździ…
Przecież
ten tekst kompletnie nie ma sensu! Jak ja chcę stworzyć porywający
kawałek pisząc miłosne smęty?! Sfrustrowany odrzuciłem ołówek
na stos rozwalonych kartek. Wplotłem we włosy palce, zacisnąłem
je i wbiłem paznokcie w skórę, licząc na to, że odrobina bólu
jakoś otrzeźwi mi głowę.
Potrzebuję
nikotyny.
Otworzyłem
okno, zaciągnąłem się mroźnym powietrzem i odpaliłem fajkę.
Na
ulicy panował niecodzienny spokój, mącony jedynie przez
przejeżdżające auta czy szczekającego gdzieś na podwórku psa.
Przez otwarte okno z mieszkania piętro wyżej dochodziły mnie
odgłosy rodzinnej krzątaniny. Jakaś kobieta beształa dziecko albo
męża.
Parsknąłem
śmiechem, słysząc jak woła, że ma zniknąć w salonie i stamtąd
nie wychodzić. Przez moment znów usłyszałem krzyki babci, żebym
zszedł z taboretu, kiedy tak bardzo chciałem zajrzeć do skarpet,
bo może w tym roku Mikołaj przyszedł do mnie szybciej. Cichy
śmiech mamy i silne ręce taty, który posadził mnie na barana...
Podskoczyłem spłoszony rykiem klaksonu, a wpół spalony papieros
wypadł na parapet, gasnąc z cichym sykiem w śniegu.
Strzepnąłem
peta i z trzaskiem zamknąłem okno. Minąłem zakichane kartki i,
będąc już prawie w kuchni, usłyszałem dźwięk telefonu.
Jezu…
Kogo znowu niesie?!
— Suśka?
A ona czego znowu szuka…? — mruknąłem po nosem.
Przez
chwilę wpatrywałem się w ekran. Odebrać czy nie?
Wyciszyłem
połączenie i odrzuciłem telefon na kanapę. To nie najlepszy
moment, żeby z nią rozmawiać.
Zaparzyłem
trzeci kubek kawy i wróciłem do pisania piosenki. Oparłem głowę
na dłoni i przesunąłem wzrokiem po kartkach. Na każdej z nich
było coś, co chciałem przekazać, ale nic się ze sobą nie
łączyło. Musi być jakiś punkt zaczepienia…
— Skóra
przy skórze jak dusza przy duszy… — mruknąłem pod nosem, od
razu zapisując to na wolnej stronie. — Zmysły zlane w jedno…
Kurwa!
Kogo
nosi? Spojrzałem na telefon, mając ochotę wyrzucić go przez okno.
Znowu Suśka… Potarłem skronie, dusząc kolejne przekleństwo.
Zrezygnowany odebrałem.
— Halo?
— Zmusiłem się do miłego tonu, modląc się o cierpliwość.
— Halo?
Cześć, Kastiel! Miło cię w końcu usłyszeć. Mógłbyś się
czasem sam z siebie odezwać — paplała jak nakręcona. — Pewnie
ci przeszkadzam, ale chciałam do ciebie zadzwonić i życzyć ci
wszystkiego najlepszego, bo później nie będzie na to czasu, a ty
pewnie jesteś za…
— Su,
bo ci powietrza zabraknie — parsknąłem cicho, choć miałem
ochotę zgrzytnąć zębami. Ta jak się nakręci... — Nie
przeszkadzasz mi. Akurat mam wolną chwilę… Ciebie też dobrze
słyszeć.
— Och…
Przepraszam. Znowu się nakręciłam… — jęknęła zażenowana, a
ja znowu parsknąłem śmiechem.
— Co
u ciebie? Jak studia?
— Ach,
wiesz… Jakoś leci. Teraz miałam nawał egzaminów, ale chyba
wszystkie zdałam — powiedziała. — A u ciebie? Słyszałam, że
wydajesz nową płytę.
Mimo
wszystko dobrze było usłyszeć jej głos. Już prawie zapomniałem,
jak przyjemnie się jej słucha, nawet jeśli pieprzy od rzeczy.
— Ta…
Też jakoś leci. Niedawno mieszkanie kupiłem…
Po
co wzruszam ramionami, skoro ona i tak tego nie widzi?
— I
się nic nie chwalisz? — oburzyła się.
— Nie
było okazji… Poza tym po naszej ostatniej rozmowie stwierdziłem,
że nie będę się narzucać…
— Kas…
Myślałam, że już wszystko wyjaśniliśmy…
— Tak,
wybacz. — Uśmiechnąłem się gorzko. — Ty masz swoje studia, ja
mam swoją karierę...
Nagle
po drugiej stronie słuchawki usłyszałem kilka trzasków i jakiś
męski głos. Pan Filip? To chyba nie on… Więc kto?
— Em…
Przepraszam cię, Kastiel, ale muszę kończyć. Ktoś musi pomóc w
kuchni, a tata i Rayan kompletnie sobie nie radzą.
— Jasne,
leć.
Rozłączyłem
się i odrzuciłem telefon obok.
Po
co ona dzwoniła? Przecież skoro wspólnie podjęliśmy decyzję,
że lepiej będzie, jak zostaniemy przyjaciółmi, a przez cały ten
czas nie odpowiedziałem jej nawet głupim smsem, a ona i tak do mnie
dzwoni i składa życzenia… Czyżby nadal jej zależało…? Nie
bądź głupi, Kas. Su jest po prostu miła i pamięta o
przyjaciołach, nie tak jak ja…
I
kim, do cholery, jest Rayan?
Czyżby
zrobiła to specjalnie tylko po to, żeby mi pokazać…
Nie…
Su, może i inteligencją nie grzeszy, ale nie jest taka.
Cholera…
Rozpamiętuję rozmowę z byłą, jakbym miał odnaleźć w niej sens
życia!
Rozejrzałem
się tępo dookoła siebie, zawieszając wzrok na nieszczęsnym
telefonie i kartkach.
Walić
to. Muszę zajarać.
Wyciągnąłem
paczkę z kieszeni potrząsnąłem nią. Coś jeszcze jest.
Otworzyłem pudełko i zdusiłem przekleństwo. Złamana.
Jak
zawsze wiatr w oczy.
Może
to i lepiej, że wyjdę i się przewietrzę? Przynajmniej nie będą
dobijać mnie ta cisza i pustka.
Zerwałem
się z kanapy, ubrałem się i z hukiem wyszedłem z mieszkania.
Jasna
cholera! Czy naprawdę wszystko musi mnie dzisiaj dobijać?! Jakby
cały wszechświat się zmówił, żeby zrobić mi na złość! I
dlaczego? Dlatego, że w końcu postanowiłem pomyśleć o sobie?
Agh!
Niech
te pieprzone święta się kończą!
Wybiegłem
z bloku, zapinając pospiesznie kurtkę.
Trzeba
było przyjąć propozycję Jacka, albo chociaż spotkać się z
Cindy. Nie siedziałbym w pustym mieszkaniu i nie myślałbym o
tajemniczym Rayanie. Ciekawe co to za dupek. Mam nadzieję, że
dobrze traktuje Su.
I
znowu rozpamiętuję jej telefon!
Kopnąłem
zaspę śniegu, z satysfakcją obserwując jak zmarznięte kawałki
rozpryskują się na ulicy.
Na
najbliższej stacji kupiłem papierosy i z ulgą odpaliłem jednego.
Powinienem
zerwać z tym nałogiem. Wyniszcza mnie powoli, ale to jedyna rzecz,
przy której jestem w stanie się uspokoić. A zresztą... Nikogo to
nie obchodzi. Nawet mnie samego. Byle przetrwać te święta, a potem
już jakoś pójdzie. Przynajmniej do następnych świąt... Dobra,
Kas zmień płytę, bo naprawdę zaczynam przesadzać. Muszę skupić
się na czymś innym, na przykład piosence, którą zostawiłem w
połowie niedokończoną.
Zastanawia
mnie, kiedy będziemy mogli wypuścić płytę na rynek. Nie mogłem
się doczekać, żeby zobaczyć krążek.
Wracając
do mieszkania wybrałem okrężną drogę. Im dłużej chodziłem,
tym bardziej uspokajałem.
A może to przez fajki? Nieważne. Kiedy znalazłem się pod drzwiami
miałem zmarznięte ręce, ale i czysty umysł. Teraz mogłem się na
spokojnie skupić na tym, co powinienem zrobić.
Przekręciłem
kluczyk, a raczej chciałem go przekręcić. Czyżbym zapomniał
zamknąć za sobą drzwi? Niemożliwe.
Zmarszczyłem
brwi i ostrożnie nacisnąłem na klamkę. Zatrzymałem się w progu,
czując się coraz bardziej zdezorientowany. W mieszkaniu rozchodził
się dziwny zapach. Zaciągnąłem się kilkukrotnie, próbując
wygrzebać z pamięci co tak pachniało.
Żywica?
Niepewnie
wkroczyłem w głąb mieszkania. Z głównego pokoju dobiegały
dźwięki krzątaniny. Co jest do cholery?
Jeśli
ktoś próbuje mnie okraść…
Zajrzałem
do salonu zza węgła, zamierając w progu. Patrzyłem na nią, nie
wierząc własnym oczom. Jak gdyby nigdy nic układała na stole
naczynia i sztućce.
— Priya?
Co ty tu robisz?
— O!
— Podskoczyła przestraszona, upuszczając nóż. — Już jesteś!
— Uśmiechnęła się szeroko i podeszła do mnie.
— Ale
przecież… Miałaś być kimś, z rodziną… Albo coś.
Miałem
ochotę się uszczypnąć. Na pewno zasnąłem nad nutami.
— Ehm…
- przez moment zbierała myśli. – Pojechałam po prezent dla
ciebie. — Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się uroczo. – A
że nawet nie musiałam się wysilać, by wymyślić wymówkę, bo od
razu przyjąłeś, że będę zajęta przez całe święta…
— To
po co ta szopka? Nie mogłaś po prostu powiedzieć, że chcesz mi
kupić prezent?
— Nie
mogłam tak powiedzieć, bo nie kupowałam tego prezentu, głuptasie
—zaśmiała się, zerkając na coś nad moim ramieniem.
— O
czym ty…? — Odwróciłem się, żeby zobaczyć, na co patrzyła,
i zamarłem.— Lys…?!
— Witaj,
Kastiel.
Patrzyłem
na przyjaciela, nie wierząc własnym oczom. To niemożliwe, żeby…
— To…
— urwałem, próbując złożyć jakieś sensowne zdanie, ale
miałem kompletną pustkę w głowie.
Podszedłem
bliżej niego i mocno go uścisnąłem.
— Dobrze
cię widzieć, brachu…
— I
znowu się rozczulasz, Kas. Chyba faktycznie zmieniasz się w miękką
kluchę.
Odsunąłem
się od Lysa i szturchnąłem Priyę w żebra.
— Zamknij
się, szczwana Pyzo.
— Podziękujesz
mi, jak ubierzesz choinkę. Dobrze was w końcu widzieć razem... —
Zarzuciła mi i Lysowi ręce na szyję, przyciągając nas do siebie.
Najwspanialsze
święta, o jakich mógłbym marzyć.