Deszcz
bębnił w okna i płoszył swą obecnością wychodzących ze szkoły
uczniów, którzy robili wszystko, żeby nie zmoknąć w drodze na
przystanek lub do swojego samochodu. Dziewczyny zasłaniały się
torebkami czy nawet książkami, a chłopcy naciągali kaptury bluz
na głowy. Co poniektórzy przygotowali się rano na załamanie
pogody i szli pewnie pod parasolami, a ich znajomi próbowali
wykorzystać okazję i wcisnąć się obok. Przyglądałam się temu
wszystkiemu przez przeszklone drzwi wejściowe szkoły, czekając na
pana woźnego. Naprzeciw mnie, oparty o ścianę, stał Lysander z
wyjątkowo niepocieszoną miną. Dzisiaj sprawiał wrażenie
zamyślonego. Próbował mi dogryźć, ale jego uwagi były
zaskakująco mało kąśliwe, jakby jego myśli pochłaniało
zupełnie coś innego i nie skupiał się na dokuczaniu mi
wystarczająco mocno, co oczywiście nie przeszkadzało Rozalii, ale
tego dnia unikałam jej na wszelkie możliwe sposoby i w razie
potrzeby starannie ją ignorowałam.
Wpatrzyłam
się ponownie w okno, ciesząc się chwilą osobliwego spokoju.
Przymknęłam na oczy, wsłuchując się w rytmiczne stukanie kropel
deszczu, przypominające wybijanie rytmu na bębnach. Gdzieś w
rynnie musiała być dziura, która przepuszczała wodę, a ta,
spadając na metalowy parapet, tworzyła dźwięk podobny do
uderzania pałeczkami o talerze. Cichy szum wiatru dopełniał całość
melodii. Kastiel byłby dumny, że jeszcze tak dobrze udaje mi się
odnajdywać rytmikę.
— Tu
jesteście.
Z
głębi korytarza dobiegło szuranie ciężkich wiader i lekkie
posapywanie starszego woźnego.
— Czekamy
tu na pana od dobrych dwudziestu minut — odezwał się Lysander
ponurym głosem, odpychając się nogą od ściany i podszedł bliżej
mężczyzny.
— Wybaczcie,
rozmowa z panią Shaller trochę się przeciągnęła. — Uśmiechnął
się przepraszająco, na co Lysander zareagował wywróceniem oczami.
Arogancki
gnojek!
Pan
Flynn zaprowadził nas do pierwszej Sali i wytłumaczył co mamy
zrobić, a potem udał się do klasy naprzeciw z takim samym
sprzętem, który zostawił nam. Bez słowa zaczęliśmy zamiatać
podłogę, wycierać kurze i czyścić ławki z durnowatych napisów.
Lysander milczał przez cały czas, nawet nie patrząc w moją
stronę, niezwykle skupiony na swojej pracy. Coś wyraźnie go
musiało dręczyć.
W
pierwszym odruchu chciałam go o to zapytać, ale zganiłam się w
myślach. Powinnam się cieszyć, że dziś mi odpuścił. Nie
powinnam się wtrącać w nie swoje sprawy i prosić o zaczepkę.
Zacisnęłam
dłonie na kiju od mopa i przesunęłam nogą wiadro do kolejnej
klasy. Wyczyściłam ławki, położyłam na nie krzesła i zaczęłam
zamiatać. Przystanęłam w połowie, dopiero zauważając, że nie
ma Lysandra.
Już
mu się odechciało sprzątać i znów zaszył się gdzieś, żeby
nic nie robić?
Miałam
zamiar zgłosić to woźnemu, ale kiedy usłyszałam, że chłopak
rozmawia z kimś na korytarzu, zatrzymałam się przy drzwiach. Nie
powinnam podsłuchiwać, ale…
— Zostań
z nią jeszcze trochę. Jak za pół godziny skończę, to przyjadę.
Wiem… Nic na to nie poradzę. Nie chcę się kłócić z tą starą
prukwą… Okej, jakby coś się zmieniło, daj znać. Na razie.
Byłam
tak zasłuchana w tę rozmowę, że nie zorientowałam się, kiedy
Lysander znalazł się pod drzwiami do klasy i przyłapał mnie przy
nich. Zmierzył mnie z góry na dół i skrzywił się.
— Widzę,
że rodzice nie tylko nie nauczyli cię różnic pomiędzy mężczyzną
a kobietą, ale również kultury i podstaw życia w społeczeństwie
— warknął i szybko zabrał się za mycie podłogi. — Zamiast
podsłuchiwać innych, lepiej by było, gdybyś zabrała się do
roboty. Nie mam zamiaru przez ciebie tracić czasu.
Nie
odzywając się więcej, skończył sprzątać salę i udał się do
kolejnej.
Przez
moment stałam bezczynnie. Zawstydzona zacisnęłam drżące dłonie
na kiju i oddychając miarowo, próbowałam zapanować nad rumieńcem
zajmującym już całą twarz. Co mnie podkusiło, żeby
podsłuchiwać? Przecież i tak nie dowiedziałam się niczego
konkretnego. Dlaczego właściwie chciałam coś o nim wiedzieć?
Ach… Głupia, głupia Mich…
Mimo
zażenowania, jakie czułam, musiałam pójść za chłopakiem i
pomóc mu w sprzątaniu. Również nie miałam zamiaru marnować dnia
na siedzenie w szkole po lekcjach.
Czterdzieści
minut później, kiedy opuściliśmy ostatnią czystą klasę,
odetchnęłam z ulgą. Nareszcie wolna! Pożegnałam się z woźnym,
zabrałam swoje rzeczy i wręcz wybiegłam ze szkoły.
Nie
przejmowałam się deszczem, wolałam taką pogodę od upału.
Rozłożyłam niewielki parasol i zadowolona z chłodnego powietrza
ruszyłam do domu. Gdy już byłam na miejscu, w biegu do swojego
pokoju przywitałam się z rodzicami. W sypialni zostawiłam plecak,
zabrałam torbę treningową i słuchawki i popędziłam z powrotem
do drzwi.
— Dokąd
się wybierasz? — zapytała mama, kiedy w pośpiechu próbowałam
rozplątać cieniutkie kabelki.
— Do
Dake’a. Dziś wypada dzień treningu z nim — wyjaśniłam i z
okrzykiem triumfu podłączyłam słuchawki do telefonu.
—
Tak
bez obiadu?
—
Zjem,
jak wrócę. Nie chcę się spóźnić.
—
Chociaż
weź coś na drogę… — poprosiła zmartwiona mama i przyniosła
mi cynamonową bułkę i jabłko.
Ubrałam
przeciwdeszczówkę, schowałam zapakowane pieczywo i owoc do torby,
którą przełożyłam przez ramię, założyłam słuchawki i
otworzyłam drzwi.
— Lecę!
— pożegnałam się, posłałam mamie buziaka i wybiegłam z domu,
naciągając kaptur na głowę.
Całą
dwu i pół kilometrową trasę przebyłam lekkim truchtem. Nieco
zdyszana weszłam do niezbyt wysokiego, szaroburego budynku. Kiedy
zamknęły się za mną drzwi, zdjęłam słuchawki i ściągnęłam
kurtkę. Idąc ciemnym korytarzem, wsłuchiwałam się w
pokrzykiwania przyjaciela. Ten łajza nigdy nie miał litości dla
swoich podopiecznych, pomyślałam rozbawiona. Trochę im
współczułam, bo doskonale wiedziałam, co znaczy trenować pod
okiem Dakoty.
Przymrużyłam
oczy, gdy oślepiły mnie jaskrawe, oświetlające obszerną salę
jarzeniówki.
— Wyżej
garda! Pamiętaj o kroku!
Dake
opierał się o liny okalające ring, na którym walczyło dwóch
chłopaków znanych mi z widzenia.
— Gubisz
rytm, Sam! Nie przedrzesz się przez eliminacje, jeśli nie będziesz
pamiętać o rytmie.
Odłożyłam
torbę na ławkę, założyłam ręce na piersi i podeszłam bliżej,
przyglądając się przyjacielowi. Dakota chyba wyczuł, że mu się
przyglądam i odwrócił się do mnie. Z jego twarzy zniknął wyraz
skupienia i ustąpił szerokiemu uśmiechowi.
— Patrzcie
państwo, kogo tu do mnie przywiało! — Rozłożył ręce i
podszedł kilka kroków bliżej. — Możecie sobie zrobić przerwę
— zwrócił się do chłopaków na ringu.
— Czy
ty zawsze musisz odstawiać tę szopkę? — Przewróciłam oczami
zrezygnowana, uśmiechając się jednak lekko. — Trenuję z tobą
co tydzień od prawie dziesięciu lat. Kiedy w końcu do ciebie
dotrze, że to jest nudne, Blondyneczko?
— Mnie
nie oszukasz, Michie. Doskonale wiem, że ci się to podoba i nie
przeżyłabyś, gdybym choć raz odpuścił sobie to powitanie.
— Tak,
tak. Wmawiaj sobie. Rozgrzejesz się ze mną? — zaproponowałam
wesoło przyjacielowi i popatrzyłam mu w oczy błagalnym wzrokiem.
— To
propozycja? Tylko wiesz… Musielibyśmy znaleźć jakiegoś
przystojniaka... — Uśmiechnął się, ruszając sugestywnie
brwiami i objął mnie ramieniem w pasie.
— Jesteś
okropny… — jęknęłam z niesmakiem, odsuwając dłonią jego
twarz od mojej.
— I
tak mnie kochasz, Michie. Z wielką chęcią bym ci pomógł, ale mam
tu chłopaków do lokalnych zawodów i sama rozumiesz… — Cmoknął
mnie w policzek i puścił, by wrócić do obowiązków trenera.
Machnęłam
mu ręką od niechcenia, kierując się ku wolnej, nieco oddalonej
części sali, gdzie mogłam zacząć rozgrzewkę. Założyłam
słuchawki, żeby odciąć się od krzyków Blondyneczki, i zaczęłam
się rozciągać. Kilka skłonów, tak by dotknąć podłogi całymi
dłońmi, potem coraz głębiej, aż swobodnie mogłam dotknąć
głową kolan. Następnie zaczęłam rozciągać tułów; obracałam
się to tyłu i dłońmi dotykałam ściany.
Kiedy
rozciągnęłam i rozgrzałam wszystkie mięśnie, wyciągnęłam z
torby bandaże i, owijając dokładnie dłonie, podeszłam do mojego
ulubionego worka. Dzisiaj nie miałam zamiaru odpuszczać. Chciałam
znów poczuć piekący ból w mięśniach, palenie w płucach, ciepły
pot spływający po ciele. Potrzebowałam dać sobie wycisk.
Prawa
dłoń przy worku. Jego chłodne obicie cudownie pieściło mi skórę.
Lewa uderzyła pierwsza odpychając go do tyłu. Zabujał się lekko
na łańcuchu. Poprawiłam ustawienie nóg, uginając je lekko w
kolanach, a następnie przypuściłam całą serię uderzeń.
Na
zmianę prawa, lewa, prawa, lewa…
Coraz
mocniej i mocniej.
Zrobiłam
krok do przodu i kolejna seria uderzeń.
Bicie
serca przyspieszało z każdym uderzeniem. Całe moje ciało
pulsowało przyjemnym bólem. I ta nieokiełznana satysfakcja, kiedy
pięść spotykała się z twardą skórą, kiedy kolejny sierpowy
odrzucał dalej worek.
Lewa,
lewa, lewa.
Spokojny
oddech zmieniał się w coraz bardziej przyspieszony, a kolejne
hausty powietrza coraz łapczywiej wciągane.
Zmiana
piosenki i zmiana ręki.
Prawa,
prawa, prawa…
Przestałam
dopiero wtedy, gdy ból w dłoniach sprawił, że moje ciosy stawały
się coraz słabsze i mniej dokładne. Otarłam przedramieniem pot z
czoła i rozejrzałam się dookoła.
Na
widok Kastiela trzymającego mój worek cofnęłam się o krok,
łapiąc się za serce. Odetchnęłam głęboko i pochyliłam się,
opierając dłonie o kolana.
— Wystraszyłeś
mnie! — burknęłam z wyrzutem, patrząc na niego.
— Wybacz.
Nie chciałem — odparł skruszony, puszczając worek. — Można
wiedzieć, kogo tak zawzięcie katowałaś?
— Co?
— Zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc.
— Waliłaś
tak mocno w worek, że nawet reszta chłopaków się zatrzymała,
żeby popatrzeć.
— Nie
przesadzaj — parsknęłam, przewracając oczami.
Sięgnęłam
po ręcznik, wytarłam twarz i mokry kark. Po raz kolejny przymykając
oczy wzięłam głęboki oddech. Za bardzo się zapędziłam i
musiałam się uspokoić.
— Co
się stało, że pojawiłeś się u Dakoty?
Odwróciłam
się do Kasa przodem, pilnując się, by nie wypić całej butelki
wody naraz. Wzruszył ramionami i schował ręce w kieszenie szarych
dresów. Kastiel i dres… Cóż za niecodzienny widok.
— Co
jakiś czas przychodzę poćwiczyć. Wiesz… Trzeba dbać o swoją
kondycję. — Uśmiechnął się półgębkiem i zamachał pięściami
w moją stronę.
Pokręciłam
głową, powstrzymując się od parsknięcia śmiechem. Odłożyłam
butelkę i ręcznik na ławkę i znów podeszłam do worka.
Wyładowawszy złość, chciałam popracować nad celnością ciosów.
Kas bez zastanowienia stanął za nim i zaparł się nogami.
— Poza
tym stęskniłem się za starą przyjaciółką.
Spojrzałam
na niego z politowaniem, nie przestając uderzać w worek. Co on za
głupoty gadał. Sam przestał się do mnie odzywać, a teraz
próbował wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia? Śmieszne.
— Demonowi
też brakuje spacerów z tobą.
— Przypomnij
sobie, dlaczego przestałam do ciebie przychodzić — mruknęłam
beznamiętnie, mimo że zaczynałam się irytować. Co chciał
zyskać? Myślał, że zapomnę o sprawie i znów będzie jak kiedyś?
— Znalazłeś sobie nowych znajomych i ja nie byłam ci już
potrzebna. Wolałam się odsunąć zawczasu niż narazić się na
niepotrzebne komentarze.
Które,
swoją drogą, i tak się pojawiły.
— Czyżbyś
była zazdrosna?
Próbował
zażartować, co dało zupełnie odwrotny skutek. Och… Tak bardzo
kusiło mnie, żeby ręka smyknęła mi się po worku i trafiła w
ten rudy łeb. Przeszłoby? Pomyłki nigdy mi się nie zdarzają.
Chociaż, Kas mógłby się na to nabrać… Nie, ja nie pudłuję.
Skup
się, Mich…
Zacisnęłam
zęby, ale nie mogłam powstrzymać słów, płynących z ust, nad
którymi przejęła kontrolę złość.
— O
nich, naprawdę? — żachnęłam się, gubiąc rytm oddechu.
Zatrzymałam się na chwilę, opuszczając ręce. — Skoro wolisz
zadawać się z bandą aroganckich gburów, to twoja sprawa i nic mi
do tego. — Wzruszyłam ramionami, wyprowadzając jeszcze kilka
słabych ciosów.
Uch…
Nawet trening mi psuł…
Tracąc
cały zapał do okładania worka, opadłam na ławkę. Z trudem
przełknęłam ślinę przez ściśnięte gardło. Zasłoniłam twarz
dłońmi, żeby się opanować i ukryć cisnące się do oczu łzy.
Nienawidziłam go z całego serca. Nienawidziłam go tak bardzo, że
zamiast czuć popychającą do działania złość, miałam ochotę
jedynie wyć.
Kastiel
usiadł obok mnie i zaczerpnął powietrza, jakby chciał coś
powiedzieć, ale jedyne co usłyszałam to ciche westchnienie.
— Zbyt
pochopnie wyciągasz wnioski, Mich… — mruknął w końcu, jakby
sam był zmęczony tym wszystkim. — Nie sądziłem, że nie znając
całej sytuacji, będziesz ich powierzchownie oceniać.
— Że
co proszę? — Podniosłam wzrok na Kastiela, nie wierząc w to, co
usłyszałam. Byłam tak oszołomiona, że nie wiedziałam, co
powiedzieć. — Ja ich powierzchownie oceniłam? Kastiel, otwórz
oczy! To twoja durna przyjaciółeczka pierwsza zaczęła tę farsę.
Naprawdę jesteś tak głupi, że tego nie dostrzegasz? To oni nie
dają mi spokoju, odkąd zaczęliśmy chodzić do liceum. Zachowują
się gorzej niż przedszkolaki, a ja się nawet słowem do nich nie
odezwałam!
— To
przez ciebie macie teraz szlaban…
— Przeze
mnie? — prychnęłam rozjuszona. — Trzymajcie mnie, bo go zaraz
uduszę… To wszystko jest wina Rozalii i Lysa! Gdyby mnie nie
zaczepiali, nigdy by do tego nie doszło. To on ma jakieś wybujałe
ego i musi się dowartościować takim dziecinnym zachowaniem.
— Po
prostu nie wszystko jest takie na jakie wygląda… Przemyśl to…
Dopiero
kiedy Kastiel podniósł się z ławeczki, dostrzegłam, że sama
stałam i machałam rękoma wściekła jak osa. Uśmiechnął się do
mnie smutno i wyszedł z sali.
Nie
wszystko jest takie, na jakie wygląda… Phi. Też mi coś. Ja kogoś
oceniałam powierzchownie? Powinien lepiej spojrzeć na swoich
przyjaciół i zastanowić się, kto kogo ocenia po okładce. Kretyn.
Jak ja mogłam się z nim przyjaźnić?
— Coś
się stało, Michie? — Dakota podszedł do mnie i delikatnie
dotknął mojego ramienia.
— Wszystko
w jak najlepszym porządku. — Uśmiechnęłam się wymuszenie,
podeszłam z powrotem do torby i zaczęłam się pakować. — W jak
najlepszym porządku…
— Chcesz
mi o tym opowiedzieć?
— Szkoda
strzępić języka, Dake… Ale dziękuję za troskę. — Tym razem
uniosłam kąciki ust w nieco czulszym geście.
— A
więc dobrze… To teraz pozwól, że zajmę cię przyjemniejszymi
myślami, zanim mi uciekniesz.
Złapał
mnie za ramiona i posadził na ławce. Przyglądałam mu się spod
zmarszczonych brwi. Co on kombinował?
— Na
koniec listopada organizowane są niewielkie lokalne zawody
bokserskie, również damskie. Dostałem propozycję wystawienia
dwóch zawodników z dowolnego przedziału wiekowego i wagowego. Sam,
ten którego widziałaś na ringu, zgodził się bez zastanowienia —
powiedział względnie spokojnym głosem, a w jego oczach tańczyły
iskierki ekscytacji. — Chciałem ciebie zapytać, czy nie miałabyś
chęci wystąpić na takich zawodach.
— Ale…
Ja się nie nadaję — burknęłam jedynie, całkowicie zbita z
tropu. Dlaczego ja miałabym startować w zawodach? Przecież Dake
miał sporo podopiecznych i na pewno znalazłby kogoś dużo lepszego
ode mnie.
— Nie
odpowiadaj mi od razu. — Pomachał rękoma między nami, jakby
próbował przegonić moją odmowę. — Przemyśl to na spokojnie w
domu i dasz mi znać. Do końca września mamy czas na zgłoszenia,
także nie musisz się spieszyć.
Machnął
do mnie czule, po czym udał się, żeby zrobić obchód i
ewentualnie pomóc ćwiczącym.
A
ja zamiast pakować się i iść do domu siedziałam, beznamiętnie
wpatrując się w przestrzeń i zastanawiałam nad słowami i
jednego, i drugiego przyjaciela.