Menu

niedziela, 4 sierpnia 2024

Lysandrowe fantazje – KLIN

Po treningu, gdy wróciłam do domu i usiadłam przy biurku, nie potrafiłam się skupić na czymkolwiek, o nauce nie wspominając. Bezproduktywnie wgapiałam się w zeszyty, a moje myśli błądziły.

Rozmowa z Dakotą dała mi niewielką nadzieję na udział w zawodach. Nadzieję podkopywaną przez mój rozsądek, który podsuwał przekonywujące dowody na to, że walka jest już przegrana.

Wplątałam palce w jeszcze wilgotne po prysznicu włosy, apatycznie pochylając się nad biurkiem. Czas odpuścić. Co ma być to będzie, prawda? Że też mam jeszcze siłę się tym przejmować po niedawnym wycisku od Dakoty.

Usłyszałam pukanie do drzwi. Nie miałam ochoty na pogaduchy z żadnym z rodziców, więc nie odzywając się, przygotowałam się na wymówkę o tym, jak bardzo zajęta nauką teraz jestem.

Miich, jesteś?! – zawołał głos Amber. Dotarło do mnie, że zapomniałam jej dać znać, że już wróciłam, a w następnej chwili drzwi się otworzyły i przyjaciółka zauważyła mnie przy biurku. Odwróciłam się w jej stronę na krześle.

Ami… Przepraszam, zapomniałam, że w ogóle mam telefon — mruknęłam skruszona.

W porządku, kujonku! — Energicznie wkroczyła do pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi.

Nie krępuj się grzebać mi w szafie, a ja postaram się przykładnie skupić na nauce. — Machnęłam zachęcająco w stronę szafy, po czym ponownie obróciłam się do biurka. Amber się zaśmiała, zgadzając się.

Trochę mnie zmroziło na tego „kujonka”, bo w rzeczywistości ostatnio nauka szła mi beznadziejnie. Zaległości się piętrzyły jak argumenty rodziców na to, że pogodzenie szkoły z codziennymi treningami może być za trudne. Próbowałam się uczyć, a Amber co jakiś czas tylko mruczała do siebie. Byłam jej naprawdę wdzięczna za uszanowanie mojego kujoństwa. Po pół godzinie udało mi się zrobić mały progres, ale mój mózg uznał, że na dziś wystarczy. Pozamykałam zeszyty i wstałam, by się przeciągnąć.

Ciężki dzień? — Amber wychyliła się zza drzwi do szafy i spojrzała na mnie zmartwiona.

Trochę — uśmiechnęłam się delikatnie. — No ale na dziś koniec roboty.

Ja też skończyłam. Tak jak się spodziewałam, nie było w czym przebierać.

Minimalizm.

Szafa kapsułowa to to nie jest.

Co?

Chodzi o ograniczenie ilości ciuchów, ale wszystkie mają do siebie pasować. Okej, teraz słuchaj. Mam wizję. Do poniedziałku ją opracuję i oczarujesz szkołę nowym obliczem!

Spięłam się na jej entuzjazm. Chciałam jej zaufać, ale zalała mnie fala obaw. Co jeśli będę wyglądać głupio? Może powinnam zrezygnować z zakładu. Niedługo skończę liceum i zapomnę o Lysandrze.

Super, dzięki — odparłam z wymuszonym uśmiechem. Amber chyba jednak nic nie zauważyła, bo odwzajemniła uśmiech i po chwili pogawędki skierowała się do wyjścia.

Naprawdę się cieszę, że postanowiłaś zmienić styl. Basic jest git, ale te workowate bluzy i dresowe spodnie ukrywają twoją śliczną, wysportowaną sylwetkę. Zazdroszczę ci umięśnionych ramion. — Odruchowo spojrzałam na swoje nijakie ramiona. — Moje wyglądają jak skrzydełka kurczaka, ale nienawidzę ćwiczyć, więc muszę iść w stronę samoakceptacji, no nie? A twoje nogi to już w ogóle, do każdego kroju spódnicy i spodni.

Czułam się w swoim ciele tak nijako, że zapomniałam, że z grzeczności powinnam była podziękować.

O, aha — powiedziałam. — Uważam, że twoje ręce i nogi też są ładne.

Nie są najgorsze.

Są najlepsze, bo należą do mojej przyjaciółki.

Aww, rozklejam się! — Przytuliła mnie.

Jeszcze raz dziękuję, że zdecydowałaś się mi pomóc.

Żaden problem — zaśmiała się serdecznie. — W niedzielę dam tobie i dziewczynom znać, jak wszystko będę miała gotowe. Przyjdziemy i zrobimy ci prawdziwą metamorfozę jak w modowym programie.

Tak naprawdę zależało mi tylko na tym, żeby wybawić się od Lysandra. Starałam się zaczerpnąć optymizmu Amy i nie poddać się wątpliwościom.

Odprowadziłam ją do wyjścia, po czym skierowałam się do salonu, gdzie słyszałam rodziców. Miałam jeszcze jedną rzecz do zrobienia.

Mama siedziała w swoim fotelu przy kominku i oglądała jakiś program, a tata zajmował miejsce przy aneksie kuchennym jak zawsze zakopany w dokumentach z kancelarii.

Em… Mamo, mam pytanie… — zaczęłam niepewnie, splatając dłonie za sobą.

Nie rozumiałam, dlaczego byłam tak spięta i zdenerwowana. To miało być tylko pytanie o kolację.

Tak, kochanie?

Chciałabym jutro zaprosić Dakotę — mruknęłam, starając się nie uciekać od niej wzrokiem, mimo że prawie wyłamywałam sobie palce ze stresu. — Będzie okej, jak przyjdzie na kolację?

Żaden problem. Chętnie się z nim zobaczymy, prawda, Aaronie? — Mama odwróciła się do taty, który nadal siedział pochylony nad teczkami.

Tak, tak, kochanie — odpowiedział wymijająco, nie odrywając się od pracy.

Mama przewróciła oczami i zwróciła się ponownie do mnie.

O której miałby być?

Myślę, że przyjdziemy razem po treningu. — odparłam z uśmiechem; zgoda mamy sprawiła, że mi ulżyło. — Około szóstej, siódmej.

Rozumiem. A na co mielibyście ochotę?

Twoja kuchnia jest magiczna, zjemy cokolwiek od ciebie. Nie musisz przygotowywać nic wymyślnego.

Nie czekając na odpowiedź mamy, pobiegłam schodami do swojego pokoju, śmiesznie radośnie jak na mnie ostatnimi czasy, i napisałam do Dake’a.

W piątek lekcje zleciały mi szybko, zanim zaczęłam naprawiać stare woluminy w bibliotece. Lysandra znów nie było. Nie wiedziałam, czy w ogóle przyszedł do szkoły. Skoro chciał robić sobie zaległości i przedłużać szlaban, to jego sprawa. Cieszyłam się, że mogłam sprawnie i spokojnie pracować. Taki urlop od niego mi służył.

Odłożyłam ostatnią naprawioną książkę, pożegnałam się z bibliotekarką i pobiegłam do siłowni Dake’a. Przywitałam się z tymi ćwiczącymi, których znałam, i szybko poszłam się przebrać. Chciałam pominąć część rozgrzewki dzięki rozgrzaniu po biegu tutaj.

Przebrana wyszłam na główną salę i zaczęłam szukać Blondyneczki. Stał przy tej nieszczęsnej gruszce i uśmiechał się do mnie szeroko. Przymknęłam powieki i zdusiłam w sobie jęk rozpaczy.

Nie rób takiej nieszczęśliwej miny! — zawołał na przywitanie. — Czy tego chcesz czy nie, musisz przejść przez ten trening. Bez tego nie wyjdziesz mi na ring.

Wiem, wiem… — Pokiwałam głową i spojrzałam nieprzychylnie na mały worek obejmowany przez Dake’a. — Ale jak moi rodzice się nie zgodzą, to i tak ćwiczenie z tym pójdzie na marne.

Michie, brzmisz jakbyś nie chciała brać udziału. — Jego głos, jak rzadko, zabrzmiał poważnie. Spojrzał mi w oczy. — Jeśli naprawdę nie chcesz, powiedz. Bądź ze mną szczera, przecież wiesz, że cię nie zmuszę. Przekonuję cię, bo wydaje mi się, że chcesz.

To nie tak, że nie chcę — jęknęłam. — Po prostu nie robię sobie złudnej nadziei, że oni zmienią zdanie.

O to nie bój żaby. Dzisiaj to ogarniemy, ale przedtem ty ogarniesz sobie gruszeczkę.

Słysząc jego głupkowaty ton, parsknęłam śmiechem. Zawsze potrafił mnie rozbawić, bardzo to doceniałam.

Na początku ledwo udawało mi się uderzyć jeden raz i na czas uniknąć zderzenia worka z twarzą. Czułam się jak idiotka, otoczona innymi trenującymi, po których z daleka było widać, że wiedzą co robią. A ja nawet po latach spędzonych na treningach nie potrafiłam ogarnąć głupiej gruszki.

Zerknęłam na ćwiczącego obok mnie chłopaka, który raz po raz uderzał w gruszkę. Jego dłonie były tak szybkie, że niemal niedostrzegalne. Odgłos szybkich uderzeń mieszał się z jego miarowym i opanowanym oddechem. Na twarzy miał wypisany spokój, jakby to ćwiczenie nie wymagało koncentracji, jednocześnie jego wzrok był tak skupiony, że chłopak wydawał się odcięty od rzeczywistości. Całą jego uwagę pochłaniał worek, wyglądał jakby nie docierały do niego inne dźwięki, prócz cichego plasku skóry.

Jeśli zaczniesz ćwiczyć, zamiast wpatrywać się w pozostałych, to też tak będziesz potrafiła.

Drgnęłam i speszona obróciłam się do Dakoty.

Przepraszam, ale to jest niewiarygodnie trudne. Ledwo mi się udaje przed tym uchylić, a co dopiero uderzyć drugi raz — wymamrotałam.

Już nie jęcz, zaraz ci wszystko wyjaśnię — powiedział i stanął za mną. Pewnym ruchem podniósł moje ręce tak, że trzymałam je przed twarzą w gardzie. — Najpierw musisz się dobrze ustawić, przede wszystkim cofnąć odrobinę — pociągnął mnie lekko do tyłu aż cofnęłam się o krok — i dokładnie skupić wzrok na środku gruszki — tłumaczył, nadal trzymając mnie za przedramiona. Poprawił jeszcze ustawienie moich łokci i kontynuował. — Nie staraj się uderzać raz za razem. Pozwól gruszce wrócić i dopiero kiedy znów odleci do tyłu, uderz ponownie. Spraw, by gruszka trzy razy się odbiła. Pierwszy raz od twojej dłoni, drugi raz tył i trzeci raz — przód.

Powoli, kierując moimi rękami, uderzył worek. Raz. Ten cofnął się i uderzył o podstawę. Dwa. Wrócił i ponownie uderzył o podstawę z przodu. Trzy.

Raz, dwa, trzy… — Powtórzył to samo z lewą ręką, a gruszka pomimo że poruszała się szybko, dokładnie odbiła się od mojej ręki i od podstawy. Trzy razy. — Raz, dwa, trzy…

Po raz kolejny uderzył moją prawą ręką, a ja zaczęłam rozumieć i wyczuwać rytm. Kolejnym razem pokierowałam rękoma samodzielnie, a gruszka odbijała się dokładnie tak jak mówił. Jak urzeczona wpatrywałam się w bujający się worek, raz po raz uderzałam w niego i odliczałam kolejne trójki.

Lewa. Raz. Dwa. Trzy.

Prawa. Raz. Dwa. Trzy.

Coraz szybciej. Cały czas pamiętając o trójce.

Kolejny raz prawa, lewa. Raz, dwa, trzy.

Czułam, jak serce bije mi w rytm uderzeń. Kolejne mieszały się z tętnem. Krew szumiała w uszach, oddech przyspieszał tak, jak przyspieszały moje dłonie.

Prawa. Raz. Dwa. Trzy.

Lewa. Raz. Dwa. Trzy.

Zmiana rąk. Dwa razy prawa, dwa razy lewa. Trójka nadal wybijała rytm.

Szybciej.

Udaje mi się! To naprawdę się dzieje!

Odgłos oklasków zdezorientował mnie i wyrwał z transu. Rozejrzałam się dookoła, próbując opanować przyspieszony oddech.

Gratuluję, przypomniałaś sobie to! — Dakota uśmiechał się od ucha do ucha. — Mówiłem, że to nie będzie dla ciebie trudne.

Naprawdę mi się udało! — zawołałam rozradowana, wyrzucając ręce w górę. Coś wielkiego i ciepłego rozpierało mi klatkę piersiową.

Dobra, poćwicz tu jeszcze chwilę w miejscu, a potem spróbujemy z przemieszczaniem.

Pokiwałam głową. Dake zniknął wśród pozostałych ćwiczących, a ja, podbudowana i zdeterminowana, zabrałam się za powtórzenie ćwiczenia.

Kilkanaście minut później Dakota dokładnie wytłumaczył mi, na czym polega następne ćwiczenie. Dzięki temu, że udało mi się opanować podstawy, z kolejnymi częściami nie miałam już trudności. Zapamiętywałam wszystkie nowości, a ich praktykowanie wychodziło mi nieźle. Wyszłam z męczącego treningu nabuzowana pozytywną energią.

Mama napisała, że kolacja czeka — mruknęłam do Dake’a, wystukując szybką odpowiedź na telefonie.

Możesz dać jej znać, że za pięć minut będziemy. — Objął mnie ramieniem i przyciągając do siebie, zapobiegł spotkaniu mojej głowy z latarnią. — Uważaj trochę, bo zanim dojdzie do twojej walki, to sama się znokautujesz.

Ha, ha, bardzo śmieszne. — Szturchnęłam go łokciem w żebra. — Nic mi się nie stanie, bo mam ciebie obok. — Wyszczerzyłam się do górującego nade mną chłopaka, na co w odpowiedzi poczochrał mi włosy.

Wskoczyłam na miejsce pasażera w dużym pickupie i niedługo później w pośpiechu ściągałam buty, kuszona nieziemskim zapachem zapiekanki.

Dobra, dzieciaki, teraz proszę mi powiedzieć, o co chodzi — odezwała się mama, gdy po jedzeniu zaczęłam zbierać brudne naczynia.

W sensie? — Zmusiłam się do swobodnego tonu, mimo że w środku byłam już cała spięta. Odłożyłam talerze na blat, by nie pokazać, że drżą mi ręce.

Spojrzała na mnie z politowaniem, na co spuściłam wzrok.

Raczej nie bez powodu zapytałaś, czy Dakota może dzisiaj do nas dołączyć na kolacji. Zazwyczaj nie potrzebowałaś naszej aprobaty, by zaprosić przyjaciela. Dobrze wiesz, że jest u nas mile widziany.

Ma pani rację. Choć bardzo miło mi było państwa odwiedzić, to jednak chciałbym porozmawiać z państwem o zawodach bokserskich, które odbędą się za trzy miesiące w naszym mieście. — Dakota przejął pałeczkę rozmowy z moimi rodzicami, a ja spanikowana uciekłam do kuchni pod pretekstem sprzątania. Wiedziałam, że w końcu dojdzie do tej rozmowy, jednak nie mogłam opanować lęku. Zaczęło mnie mdlić i oparłam się o blat.

Mich, jeśli już odłożyłaś naczynia, to proszę, dołącz do nas. W końcu to głównie ciebie dotyczy — powiedziała mama, niepokojąco spokojnie.

Już idę — mruknęłam słabo. Musiałam wziąć się w garść.

W jadalni panowała cisza. Każdy czekał aż usiądę.

Podejrzewam, że najbardziej zależy ci na podpisanej zgodzie, by Mich mogła wziąć udział w tych „zawodach”. — Jej ociekający ironią głos sprawił, że ciarki przebiegły mi po plecach.

Nie pamiętałam, by mama kiedykolwiek użyła tego tonu, mówiąc o ważnej dla mnie sprawie. Rodzice potrafili bez problemu zaakceptować to, że trenuję boks od czasów poprzedzających adopcję, nie było problemu, bym w piwnicy zrobiła swoją małą siłownię, pomagali mi ze sprzętem, zawozili mnie na treningi… Jednak zawody to było coś nieakceptowalnego. Było mi cholernie przykro, bo nawet o tym nie chcieli o tym ze mną rozmawiać.

Owszem, zależy mi na tym, ale nie jako trenerowi, tylko jako przyjacielowi, ponieważ wiem, że to byłoby spełnieniem marzenia Mich. Zależy mi na wytłumaczeniu, na czym takie zawody polegają, z czym to się wiąże, by mieli państwo pełny obraz. Nie chcę naciskać, tylko wyjaśnić — odpowiedział spokojnie Dakota, nie przejmując się zupełnie słowami mamy.

Niepewnie spojrzałam na niego. Wydawał się rozluźniony, gdy niezachwianie patrzył na moich rodziców. Za to mama i tata sprawiali wrażenie, jakby nie do końca wiedzieli, co o tym myśleć. Wymienili spojrzenia.

Zawody, w których miałaby wziąć udział Michelle, są organizowane lokalnie, między kilkoma miastami i klubami bokserskimi. Organizatorzy to legalna federacja z Saint Louis zrzeszająca młodych utalentowanych bokserów jak i zwykłych pasjonatów. Są na rynku już od ponad trzydziestu lat. Co roku organizowane są w innym mieście, w tym roku wypadają w Rock Hill. Brałem w nich udział kilkukrotnie jako jeden z zawodników, a w późniejszych edycjach jako trener. Na każdych zawodach obecni są wykwalifikowani ludzie pilnujący, by nikomu nie stała się poważna krzywda. Są medycy, ochrona, jak i trenerzy, którzy dbają o każdego zawodnika — tłumaczył przystępnie. W tamtej chwili kompletnie nie przypominał głupawego przyjaciela z bidula. Był trenerem, który zna się na rzeczy. — Każdy zawodnik przed zapisem musi uzupełnić ankietę medyczną, czy nie ma żadnych przeciwwskazań do walki, o czym, podejrzewam, Mich nie wspomniała. Zawodnicy są również dobierani do siebie pod względem wiekowym i wagowym, jak i poziomem umiejętności, więc nie ma możliwości, by ktokolwiek walczył z kimś spod lub znad swojej kategorii. Zaproponowałem Mich udział w tych zawodach, bo wiem, że to jej pasja odkąd skończyła pięć lat, ale również jako trener widzę jej potencjał. Jest naprawdę dobrą zawodniczką, miałaby szansę na sprawdzenie swoich umiejętności.

W takim razie po co to wszystko, jeśli nie chodzi o zmianę naszego zdania? — zapytał sucho tata. Zdjął okulary i skupił się na Dakocie.

Chciałem po prostu zapewnić, że nie wciągam Michelle w niebezpieczne, nielegalne walki. Nawet jeśli nie zmienią państwo zdania, to przynajmniej wiedzą państwo, że razem z Mich nie zajmujemy się mordobiciem czy samookaleczeniem, ale uprawiamy sport, który niestety ma złą sławę.

W porządku. Dziękujemy za ten… pouczający wykład. — Z głosu mamy zniknęły negatywne emocje. Wyglądała na spokojniejszą.

Jeśli to nie będzie kłopot, to chciałbym zobaczyć te dokumenty, o których wspomniałeś, Dake. Rozumiesz, skrzywienie zawodowe. — Tata uśmiechnął się lekko.

Oczywiście. Mogę je nawet w tej chwili przynieść, mam kilka kopii w samochodzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz