Charlotte niechętnie zgodziła się na moją prośbę, ale nie drążyła więcej tego tematu, za co byłam jej wdzięczna. Zdawałam sobie sprawę z absurdu całej tej sprawy z zakładem, jednak i tak nie miałam nic do stracenia. Mogłam zaryzykować, w końcu noszenie sukienek nie zabijało. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
Kiedy w końcu znalazłyśmy się w stołówce i dołączyłyśmy do Amber i Li, byłam tak zmęczona i zestresowana, że mój ulubiony bajgiel z serkiem i warzywami smakował jak karton. Przez moment nawet zastanowiłam się, czy nie poprosić dyrektorki o zwolnienie do końca dnia, ale nie chciałam opuszczać zajęć. Przez treningi miałam mniej czasu na naukę, więc nie chciałam dokładać do tego zaległości.
— Dobra, dziewczyny, jest sprawa — odezwała się niespodziewanie Charlotte, kładąc gwałtownie dłonie na stół. Spojrzałyśmy na nią nieco zdezorientowane. — Właściwie to dwie sprawy, w które miała nas wtajemniczyć Mich, ale tego nie zrobiła i do czego jest teraz idealny czas. — Spojrzała na mnie znacząco, jakbym miała doskonałe pojęcie o co jej chodziło. — Po pierwsze, jak wszystkie tu obecne dobrze wiemy, Mich trenuje boks.
— Odkrycia na skalę światową to tym nie zrobiłaś — odezwała się Li.
— Gdybyś mi nie przerwała, to dowiedziałabyś się o co chodzi, bez zbędnego wysilania mózgu — odgryzła się. — A chodzi o to, że nasza Mich od niedawna nie tylko trenuje boks dla przyjemności, ale także w ramach przygotowań do lokalnych zawodów.
— Co?! — Zawołała Amber, zwracając na nas uwagę kilku osób siedzących stolik obok. — Od kiedy? I dlaczego dowiadujemy się o tym dopiero teraz?
— Zapomniałam — odparłam szybko, posyłając jej przepraszający uśmiech. Char prychnęła poirytowana moim żałosnym usprawiedliwieniem, a Ami spojrzała na mnie z politowaniem. — No dobra, nie zapomniałam, ale to nie było do końca pewne, poza tym nie chciałam się tym zbytnio obnosić.
— Tak nie chciałaś się z tym obnosić, że najchętniej nie mówiłabyś tego rodzicom, ale że potrzebujesz ich zgody, to ci nie wyszło. — Charlotte przewróciła oczami.
— To, że to wszystko nie wyszło, to nie dlatego, że nie chciałam im mówić, tylko przez cholerny długi jęzor Kastiela!
— Czekajcie, bo zaczynam się gubić. — Amber wbiła we mnie i Char intensywne spojrzenie.
Tego było naprawdę za dużo jak na jeden dzień, a nie minęła nawet połowa lekcji. Zebrałam się jednak w sobie i opowiedziałam o aferze z Kastielem i rodzicami. Im więcej razy o tym myślałam, im więcej razy powtarzałam wszystko na głos, tym wydawało mi się to jeszcze bardziej absurdalne niż zakład z Lysandrem.
— Więc naszym zadaniem jest przygotować odpowiednie argumenty dla rodziców Mich, żeby ich przekonać do podpisania zgody. — podsumowała Char, a dziewczyny pokiwały głowami.
Tak jakbyśmy właśnie omawiały prosty projekt na zajęcia. No tak, przecież to nic trudnego przekonać do czegoś moich rodziców!
— A druga sprawa? — odezwała się pozornie znudzona Li. Widziałam po jej nieco nieobecnym wzroku, że w jej głowie zaczęła się gonitwa myśli. Że podjęła wyzwanie, by przygotować najlepszą argumentację, na jaką było ją stać.
— Druga sprawa tyczy się tego, że Mich zdecydowała się zmienić swój styl na bardziej kobiecy. — Nim Char skończyła zdanie, pozostałe przyjaciółki zaczęły wgapiać się we mnie z niedowierzaniem.
— Naprawdę? — Ami spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami. — Co się stało, że zmieniłaś zdanie?
— Nic takiego… — zająknęłam się, próbując nie zaśmiać się histerycznie. — Po prostu stwierdziłam, że przydałaby mi się zmiana. Chciałabym spróbować czegoś nowego, zobaczyć, czy to jest coś dla mnie… Poza tym noszenie sukienek przecież nie zabija… — powiedziałam swoją myśl na głos i jakoś w nią zwątpiłam. A jeśli o coś się zaczepię i…?
Miałam wrażenie, że jeśli powtórzę to zdanie jeszcze kilka razy, to stanie się moim mottem pomagającym przetrwać ten bałagan.
— Wreszcie, Mich! Przyznaj się, nawet ciebie zauroczyła któraś z tych sukienek, które ci ostatnio pokazywałam, no nie? — Rozradowana paplała jak najęta, nie przejmując się kompletnie niczym. Nie zauważyła spojrzenia Char, które wypalało mi dziurę w głowie, i poczułam, że trochę się kulę. Jednak ulga, która rozlała się po moim ciele sprawiła, że nie było mi w głowie wyprowadzanie Amber z błędu. Przynajmniej odpadł problem z niewygodnymi pytaniami.
— Od kiedy chcesz zacząć swoją metamorfozę?
— Hmm, uważam, że nie ma na co czekać. — Wysiliłam się na obojętny ton. Lysander dał mi wyraźnie odczuć, że dalsze odkładanie sprawy w niczym mi nie pomoże.
— To wpadnę do ciebie po szkole, żeby przejrzeć twoją szafę. Muszę wiedzieć, z czym pracuję. Poza tym musisz mi powiedzieć co konkretnie cię interesuje. Samo określenie „sukienki” mi nie wystarczy.
— Zaraz po szkole mam trening, a później muszę przysiąść przy książkach. Nie wiem, czy to dobry pomysł…
— No, to po treningu przyjdę! Ty będziesz mogła się na spokojnie uczyć, a ja zrobię przegląd. Daj mi tylko znać o której będziesz wolna!
Brak Lysandra w bibliotece przestawał mnie dziwić. Można powiedzieć, że zaczęłam się przyzwyczajać do jego nieobecności. Uspokajała mnie świadomość, że i dzisiaj obejdzie się bez rozpraszających uwag. Potrzebowałam odrobiny wytchnienia i samotności, szczególnie teraz, gdy przed oczami nadal miałam te paskudne zdjęcia.
Na szczęście tego dnia pani Gamble okazała litość, zlecając mniej pracy, dzięki czemu już po niecałych czterdziestu minutach wychodziłam z biblioteki.
— Kastiel? Co ty tu robisz? — Zmarszczyłam brwi, przyglądając się, jak niósł ogromny karton pełen zdjęć.
— Cześć, Mich! — Uśmiechnął się szeroko, jednak jego mina szybko straciła radosny wyraz. — Zgłosiłem się do dyrektorki na ochotnika, żeby pozbierać twoje zdjęcia. Przykro mi z tego powodu…
— Och, to super — powiedziałam bez przekonania. — To szlachetne z twojej strony.
Mimo największych chęci, nie byłam w stanie powstrzymać się od sarkazmu. Niestety, kilka dobrych słów czy ładnych uśmiechów nie sprawi, że zapomnę o wszystkim co miałam mu za złe.
— Nie musisz być taka niemiła. Naprawdę chciałem pomóc — mruknął urażony.
— Och, daj spokój. Oboje dobrze wiemy dlaczego to zrobiłeś, ale niech ci się nie wydaje, że dasz radę mnie tym przekonać — żachnęłam się, tym razem już nie kryjąc się ze złością. — To że pozbierasz bałagan po swoich przyjaciołach nie sprawi, że o wszystkim zapomnę i znów będziemy świetnymi przyjaciółmi. To tak nie działa, Kastiel.
— Dyrektorka mówiła, że nie wiesz kto to mógł zrobić, i że dopiero przeprowadzi dochodzenie na ten temat…
— Owszem, nie złapałam nikogo za rękę, ale sądzę, że podejrzenia Char mogą być słuszne. Tylko ta dwójka mogłaby wpaść na tak durnowaty pomysł, żeby mnie upokorzyć. Tylko oni znaleźli sobie we mnie idealny obiekt do drwin.
Nie czekając na reakcję ze strony Kastiela, poprawiłam plecak na ramieniu i ruszyłam wzdłuż prawie pustego korytarza.
Znowu to samo. Czy do niego nic nie docierało? Ślepo za nimi podążał, kompletnie ignorując ich zachowanie, a to mi cały czas wygadywał starą przyjaźń. Miałam w sobie na tyle godności, żeby nie okazywać im, jak się czuję, jednak nie miałam zamiaru o tym zapominać ze względu na byłą już przyjaźń z Kastielem.
Westchnęłam ciężko i schowałam plecak do szafki, zamieniając go na torbę na siłownię. Dołożyłam tylko do niej książki potrzebne do nauki na jutrzejsze zajęcia i w końcu wyszłam ze szkoły. W drodze napisałam do mamy, że od razu idę na trening do Dakoty, założyłam jeszcze słuchawki, starając się wyzbyć myśli.
— Świetnie, że jesteś dzisiaj szybciej, mamy strasznie dużo do nadrobienia. Przebieraj się i widzimy się przy gruszkach.
Ledwo przekroczyłam próg siłowni, zostałam przygnieciona słowotokiem Dake’a. Nim zdążyłam się cokolwiek odezwać, wpatrywałam się w jego plecy, gdy lawirował pomiędzy ćwiczącymi ludźmi.
— Dake, musimy pogadać, to ważne. — Próbowałam go przywołać, chciałam mu powiedzieć o decyzji rodziców, póki miałam jeszcze odwagę.
— Dobrze, Michie, ale po treningu, bo naprawdę w tej chwili bardzo goni nas czas! — Z uśmiechem wyminął mnie po raz kolejny, tym razem znikając w kantorku.
Westchnęłam ciężko i zrezygnowana udałam się do szatni. Miałam nadzieję, że odwaga mnie nie opuści i jednak uda mi się z nim porozmawiać wcześniej niż później. Przy okazji nie chciałam marnować czasu, skoro tak czy inaczej mogłam go wykorzystać na trening.
Czekając na Dakotę, rozgrzałam się i odpowiednio rozciągnęłam mięśnie. Próbowałam się skupić, poukładać jakoś to, co chciałam mu przekazać, mimochodem podążając za nim wzrokiem. Mimo że przez cały dzień myślałam o tym, to jednak za każdym razem, gdy zbliżał się do mnie czułam nieprzyjemny ścisk w żołądku. Naprawdę nie chciałam rezygnować z zawodów, ale jeśli rodzice nie zmieniliby zdania, to na nic były moje chęci. Poza tym lepiej, żeby Dake wiedział o tym wcześniej, by mógł znaleźć za mnie zastępstwo.
— Dobra, słońce, już jestem cały twój. — Niespodziewanie Blondyneczka pojawił się obok, niemal przyprawiając mnie o zawał. — Ostatnio pracowaliśmy nad twoją postawą. Dziś chciałbym sprawdzić twoją szybkość i refleks. Rozgrzewkę robiłaś, tak?
— Tak, jak zawsze, niezmiennie od ponad dziesięciu lat — parsknęłam.
— Dobra, dobra, już nie bądź taka cwana. Wolę się upewnić, bo nic ci nie mówiłem. W każdym razie znajdź sobie gruszkę mniej więcej na wysokości swojej głowy. Spróbuj w nią uderzyć kilka razy, zapoznaj się z tym jak działa. Dziś chciałbym, żebyś skupiła się na tym, by w nią trafić co najmniej kilka razy pod rząd.
—Przecież wiem jak działa gruszka. Kilka razy? Z tym chyba nie będzie problemu. — Spojrzałam na niego spod wysoko uniesionych brwi.
Dake założył ręce na piersi, patrząc na mnie sceptycznie. Kiwnął zachęcająco głową, nie zmieniając postawy, co zbiło mnie nieco z tropu. Wiedziałam na czym polega trening z gruszką. Regularnie przychodziłam na salę, widziałam jak pozostali ludzie trenowali. Sam Dakota na początku, gdy zaczął mnie uczyć podstaw w boksie, opowiedział mi o tym dokładnie. Nie trenowałam jednak długo z tym rodzajem worka, ponieważ oboje doszliśmy do wniosku, że nie jest mi to niezbędne. Wtedy miałam po prostu nauczyć się samoobrony.
Stanęłam przed gruszką, czując na sobie uważny wzrok Dakoty, przez który straciłam na pewności siebie. Pomachałam głową na boki, chcąc rozluźnić nieco mięśnie, po czym uderzyłam mocno prawą ręką. Nim jednak zdążyłam choćby pomyśleć o podniesieniu drugiej ręki, worek, który zatoczył się szybko w tył, gwałtownie obił z powrotem w moją stronę. Serce ścisnęło mi się z przerażenia, gdy patrzyłam jak gruszka leci prosto w moją twarz. Uskoczyłam na bok, dziękując za resztki instynktu samozachowawczego.
Co to, do cholery, było?
Słysząc cichy śmiech Dakoty, odwróciłam się do niego i wypuściłam mocno wstrzymywany oddech.
— I co, cwaniaku? Nie takie proste, co? — Szeroki uśmiech na jego twarzy, sprawił że zrobiło mi się gorąco z zażenowania. — Mimo wszystko, masz niezły refleks.
— Dzięki, ale nie wiem czy to ma jakikolwiek sens… — mruknęłam cicho, uciekając od niego wzrokiem. Nie mogłam na niego patrzeć.
— Trening z gruszką to podstawa. Nie możemy tego odpuścić, jeśli chcesz być dobrze przy gotowana do zawodów.
— Problem w tym, że nie wiem czy w ogóle w nich wezmę udział.
— Mich. Mówiłem ci już, że poradzisz sobie z tym, jak mało kto. Gdybym nie był tego pewien, nigdy bym ci tego nie zaproponował.
Uch… Dlaczego rozmowa z nim musiała być taka ciężka? Tak bardzo nie chciałam go zawieść, ale wiedziałam, że jeśli nie uda się przekonać rodziców, to na nic moje chęci. Nie mogłam odwlekać tego w nieskończoność.
— Nie chodzi mi o to… — Zerknęłam na niego, czując potworny ścisk w żołądku. Patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami i założonymi rękami. — Rodzicesięniezgodzili — wymamrotałam na jednym wydechu, po czym wstrzymałam powietrze w płucach.
— Co? O czym ty mówisz?
— Uch… Rodzice się nie zgodzili na zawody. Nie wezmę w nich udziału... — jęknęłam i zakryłam twarz owiniętymi dłońmi. Szorstkość bandaży pozwalała mi na zachowanie resztek samokontroli, choć i tak czułam zbierające się łzy.
Powiedzenie tego na głos brzmiało jak wyrok. Nawet jeśli dziewczyny chciały mi pomóc przekonać rodziców, to i tak nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogliby zmienić zdanie. Nie chciałam żyć złudną nadzieją, bo późniejsze rozczarowanie bolałoby jeszcze bardziej. Nawet jeśli w głębi serca naprawdę chciałam wziąć udział w tych głupich zawodach.
— Próbowałaś z nimi rozmawiać? Dlaczego podjęli taką decyzję? — Łagodny głos Dakoty sprawił, że ścisnęło mnie w dołku jeszcze bardziej.
Kiwnęłam głową, walcząc z nierównym oddechem. Starałam się uspokoić i nie popłakać. Było mi wstyd. Po raz kolejny kogoś zawiodłam i nie mogłam nic z tym zrobić. Zabrałam z twarzy dłonie, które zacisnęłam na ramionach, błądząc wzrokiem po sali.
— Charlotte z dziewczynami zaproponowała, że pomoże mi ich przekonać, ale wątpię, żeby to się udało. Oni jak sobie coś postanowią, to…
— Tak, wiem… — Dake westchnął i przeczesał dłonią włosy. — Nie wydaje mi się, żeby dziewczyny mogły coś zmienić.
— Charlotte mówi, że warto chociaż spróbować — mruknęłam nieprzekonana.
— Nie.
Stanowczy ton głosu Dakoty sprawił, że spojrzałam na niego zdziwiona. Wydawało mi się, że jemu najbardziej powinno zależeć na zgodzie rodziców.
— Nie warto nawet mieszać w to dziewczyn, bo to raczej nic nie zmieni. — Patrzyłam na niego jeszcze bardziej zdezorientowana. Co chodziło po tej blond głowie? — Z twoimi rodzicami powinien pogadać ktoś, kto ma pojęcie o czym mówi, a twoje przyjaciółki nie mają z tym nic wspólnego.
— Mi się to nie udało.
— Nie ciebie mam na myśli.
— W takim razie co proponujesz? — Wbiłam w niego spojrzenie.
— Chciałbym z nimi osobiście porozmawiać.