— Samo
pojęcie „moda” rozumiane jako określony przez zawodowych
projektantów gotowy wzór do powielania pojawił się w połowie XIX
wieku. Było to ściśle związane z pojawiającą się wtedy reformą
życia, kiedy to światła część społeczeństwa próbowała
tworzyć nowe wzorce obyczajowości. Zaczęto wtedy walczyć z
niewygodnymi krojami czy drogimi materiałami i próbowano zastąpić
to prostotą i wygodą, a rozpowszechniano to w dokładnie taki sam
sposób jak teraz. Za pomocą czasopism.
Podałam
wydrukowane zdjęcia przykładowych gazet osobom w pierwszych
ławkach. Większość przeleciała po nich wzrokiem, podając dalej,
tylko nieliczni zawieszali spojrzenie na kilka sekund dłużej.
Dlaczego
w ogóle podjęłyśmy się tego tematu? Co on ma wspólnego ze
sztuką?
— Emancypantki
ostro zwalczały ówczesne gorsety, ale też dużą rolę odegrali
artyści, którzy przy okazji stworzyli nowy typ sylwetki ubranej w
proste, a jednocześnie wyrafinowane szaty — kontynuowała Ami,
przewijając na prezentacji kolejne zdjęcia pozbawionego gorsetu
kostiumu z prostego kaftana i szerokich pantalonów. — Strój ten,
co prawda, wywołał niemałe zamieszanie, ale nie został dobrze
przyjęty.
— Nie
dziwię się — parsknął ktoś z tyłu klasy.
— Dlatego
w ciągu dziesięciu lat od zakończenia I wojny światowej do
Wielkiego Kryzysu w dziedzinie, tak zwanej wysokiej mody, wymyślono
niemal wszystko, co nosi się do tej pory — odezwała się Char i
wyszła nieco naprzeciw klasy. — Chyba najważniejszym trendem była
likwidacja płci mody. Pojawiła się wówczas sylwetka chłopczycy,
bez piersi, talii i bioder, a ogromną popularność zdobywał strój
sportowy.
Słysząc
chłodny głos Lysandra, zesztywniałam. Wiedziałam. Byłam
stuprocentowo pewna, że dzisiaj nie odpuści. Ledwo przekroczyłam
próg szkoły, patrzył na mnie jak drapieżnik na ofiarę, który
czeka na odpowiedni moment. I właśnie go znalazł.
— Boom
gospodarczy z początków lat 20-tych i potrzeba odreagowania
doświadczeń I wojny światowej dały impuls do stworzenia stylu
kobiety wyzwolonej flapper-look, czyli chłopczycy. Styl ten utrzymał
się do około 1933 roku, ale pomimo że upowszechnił się w ubiorze
masowym, dość szybko stracił na popularności. — Puściłam jego
uwagę mimo uszu, skupiając się na prezentacji. Nie dam się
wyprowadzić z równowagi.
— Na
to wygląda, że prawie sto lat temu załapano, że upodobnianie
laski do faceta nadaje się tylko do odstawki…
— To
nie jest kolej twojej prezentacji, Lysandrze — odezwał się Pan
Wells, rzucając chłopakowi karcące spojrzenie. — Jeszcze
będziesz mieć szansę się wypowiedzieć, ale na razie nie
przeszkadzaj dziewczynom. Możecie kontynuować —zwrócił się do
nas uprzejmym głosem.
— Postaramy
się przyspieszyć i nie zanudzać co poniektórych… — Ami
uśmiechnęła się delikatnie i zwróciła w stronę klasy. — W
połowie lat trzydziestych, po wielkim kryzysie, ważny był popyt
napędzający gospodarkę oraz american dream popularny w Europie.
Taka atmosfera sprzyjała tworzeniu mody ekscentrycznej i luksusowej,
a przede wszystkim podkreślającej to, co kobietę odróżnia od
mężczyzny.
— Przepraszam
bardzo, ale chciałbym zgłosić, że ta prezentacja jest kompletnie
nie na temat. — Wysoko podniesiona ręka Lysandra była dla mnie
jak syrena zwiastująca apokalipsę. — To miała być prezentacja
na temat historii mody, a nie na temat bezguścia koleżanki z klasy.
Na
moment zamarło mi serce i poczułam, jak wszystkie mięśnie
boleśnie się spinają.
Nie
wierzę, że to powiedział…
— To
jest bardzo nie na miejscu, Lysandrze. Natychmiast wyjdź i skieruj
się prosto do dyrektorki – głos nauczyciela podniósł się przy
tej wypowiedzi.
Zamrugałam
kilka razy. Dlaczego wszystko jest takie rozmazane?
Czym
sobie na to zasłużyłam?
— Mich,
wszystko w porządku? — szepnęła Ami i dotknęła mojego
ramienia.
Kiwnęłam
głową, wkładając w ten ruch całą swoją świadomość, w próbie
odzyskania władzy nad sobą. Przestań się przejmować, Mich, i nie
myśl o jego słowach.
Jednak
im bardziej próbowałam zachować godność, tym bardziej drżały
moje zaciśnięte dłonie. Wzięłam głęboki wdech, aż poczułam
pieczenie w płucach. Rozprostowałam palce, ale nadal miałam ochotę
coś rozszarpać.
— Kobiecość
została stworzona przez połączenie antycznej powściągliwości z
delikatnością lekkich tkanin… — Głos Char dobiegał jakby z
oddali.
...wyglądasz
jak facet…
...świnko…
...bardziej
przypominasz ojca niż matkę…
Jedyna
znana mi osoba, która mogłaby się tobą ewentualnie zainteresować,
to Alexy…
— Mich,
teraz twoja kolej. — Lekkie kuksnięcie w ramię sprowadziło mnie
ze świata, w którym istnieją tylko moje, kiedyś chyba białe,
znoszone adidasy – czy naprawdę musiałam wdepnąć w tę
błotnistą głębinę akurat dzisiaj? – i wstyd.
— Ja…
— Ścisnęłam wnętrze policzków zębami. Na czym one stanęły?
— Powróciła także zmodyfikowana wersja gorsetu, a…
— To
już mówiła Charlotte — przypomniał pan Wells.
— Och…
— Policzki wręcz paliły żywym ogniem. — Przepraszam... Ekhm…
Mogę wyjść do toalety?
— Wszystko
w porządku, Mich?
— Tak…
Po prostu muszę wyjść do toalety.
Pan
Wells machnął ręką w stronę drzwi.
Kiedy
znalazłam się na korytarzu, mocno przetarłam twarz dłońmi. Co
jest z tobą nie tak, Mich? Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby
dziecinne dokuczanie rozkojarzało mnie podczas lekcji.
Dziecinne
dokuczanie.
Uszczypliwe
słowa Lysandra i Rozalii nadal krążyły mi w głowie, raniąc jak
najostrzejsze noże. Wżynały mi się w mózg, nie pozwalając się
skupić na czymkolwiek innym.
Szybkim
krokiem skierowałam się ku rozmazanym schodom.
Nie
rycz, głupia! Jesteś silna i takie bzdury cię nie dotykają.
Bolesne
pulsowanie w klatce piersiowej utrudniało oddychanie, a kwas
podchodził do gardła. Niecierpliwie przełknęłam ślinę i
zbiegłam po schodach, przeskakując po kilka stopni naraz.
Kiedy
znalazłam się na parterze, ledwo udało mi się uniknąć zderzenia
z Kastielem. Spojrzałam na niego przelotnie i zaraz odwróciłam
wzrok.
— Przepraszam,
nie zauważyłam cię — mruknęłam w stronę jego butów.
— Hej,
nic się nie stało — zaśmiał się. Po chwili zaczął mi się
przyglądać.
Chciałam
go minąć, ale zatrzymała mnie jego szeroka dłoń.
— Wszystko
w porządku?
— Tak,
po prostu spieszę się do toalety. — Zmusiłam się do uśmiechu i
machnęłam ręką w bliżej nieokreślonym kierunku, błądząc
wzrokiem jak najdalej od niego.
Błagam,
puść mnie już. Nic mi nie jest.
— Właśnie
minęłaś drzwi do łazienki. — Cholera! — Co się stało?
— Nic.
Wszystko jest w jak najlepszym porządku. — Uniosłam nieco brodę,
poszerzając uśmiech. — Mogę już iść, panie profesorze?
— Tylko
dlaczego ci nie wierzę? — Stanął przede mną tak, że znów
musiałabym go mijać. — Nawet jeśli na mnie nie patrzysz, to i
tak widzę twój zaszklony wzrok. Co się stało?
— Wydaje
ci się — mruknęłam, wzruszając ramionami. Utkwiłam wzrok w
pękniętej kafelce przy ścianie za plecami Kasa. Potarłam szyję,
czując jak napięcie w ciele ponownie narasta. — Dlaczego zaraz
zakładasz, że coś się stało? Może najzwyczajniej w świecie coś
wpadło mi do oka i dlatego spieszę się do toalety? Poza tym...
— Jak
już mówiłem, minęłaś drzwi do toalety, więc ten argument mnie
nie przekona. — Założył ręce na klatce piersiowej, przechylając
głowę na bok. — Powiesz mi co tak naprawdę się stało?
— Nic
się, do cholery jasnej, nie stało! — warknęłam unosząc
gwałtownie ręce, Zamrugałam kilka razy odganiając łzy i
odetchnęłam głęboko. — Naprawdę… Daj mi już spokój… —
zająknęłam się i obróciłam, chcąc ominąć jego przenikliwy
wzrok.
W
jednej chwili dotykałam klamki, a w drugiej otaczały mnie jego
ramiona, głaszcząc kojąco po plecach. W następnej rozkleiłam
się, wciskając głowę w jego ramię.
Co
ja, do cholery jasnej robię?!
— No,
już… Spokojnie... — szeptał mi we włosy, kiedy wyłam żałośnie
w jego bluzę.
Łapczywie
nabierałam powietrza, krztusząc się łzami.
Czułam
się słaba, beczałam jak najęta, znajdując odrobinę
bezpieczeństwa w Kastielu, którego ramiona były wtedy moim
schronem.
...Prawie
wcale nie przypomina dziewczyny…
...pieprzony
kujonie!...
— Opowiesz
mi co się stało? — zapytał łagodnie, próbując mnie delikatnie
od siebie odsunąć, ale ja wczepiłam się mocniej i pokiwałam na
zgodę.
...Komuś
się chyba pomieszały czasy i nadal nie zauważył, że strój
sportowy nie jest już na topie...
— To
on… — załkałam, po raz kolejny dławiąc się łzami i
powietrzem.
Zacisnęłam
mocno zęby, kręcąc głową.
Wyjdź
z mojej głowy…! Ja już nie chcę tego słyszeć!
Ale
upokarzające mnie teksty Lysandra zainfekowały moją pamięć i
miałam wrażenie, że nigdy nie zdołam ich deinstalować.
— Ahg…
— warknęłam i wczepiłam palce we włosy szarpiąc je.
Zostaw!
...
temat bezguścia koleżanki z klasy...
Ścisnął
mnie mocniej, mówiąc coś o ławce i chusteczkach.
Wyrwałam
mu się, oddychając nierówno. Muszę wyjść. Zaczęłam rozglądać
się chaotycznie po korytarzu, jakbym zgubiła się pierwszego dnia w
nowej szkole.
— Mich,
uspokój się. — Kas dotknął mojego ramienia, a ja odskoczyłam
jak oparzona.
— Zostaw
mnie. Nic mi nie jest.
Odetchnęłam
głęboko, opanowując się nieco. Jakby wypowiedzenie tych słów na
głos sprawiło, że roztrzęsienie i rozgoryczenie zmalało. Jednak
ze spokojem przyszła również bolesna świadomość, że po raz
kolejny dałam się wyprowadzić z równowagi. Przygryzłam wargę i
odsunęłam się od Kastiela. Wzięłam kolejny mocny wdech i
zaczęłam gorączkowo wycierać mokre policzki.
— Proszę.
— Uśmiechnął się, podając paczkę chusteczek.
Skinęłam
głową w podziękowaniu i wyciągnęłam jedną. Wydmuchałam nos i
wzięłam kilka głębokich oddechów, czując jak cała złość i
rozpacz odchodzą.
— Tu
jesteś! Ile cię można szukać w tej cholernej szkole! — Słysząc
ten pioruński głos, poczułam jednocześnie pragnienie mordu i
schowania się.
No
i spokój, poszedł się kochać.
Zgniotłam
chusteczkę. Opuściłam nieco głowę, pozwalając grzywce opaść
na czoło. Całą siłą woli powstrzymałam się przed odwróceniem
się do Lysandra.
— Dziękuję
za… — Uśmiechnęłam się z wdzięcznością do Kastiela i
ruszyłam w stronę toalet.
— Mich,
zaczekaj!
Odwróciłam
się w jego stronę, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo Lysander
stanął mu na drodze.
— Muszę
z tobą porozmawiać… — zaczął zirytowany, ale kiedy zauważył,
że Kas nie poświęca mu uwagi, podążył za jego wzrokiem. —
Ach… To ty…
Prychnęłam
cicho i ledwo powstrzymałam się od wzdrygnięcia, czując jego
lustrujący wzrok. Czemu mi się tak przygląda?
Nim
zamknęłam się w łazience, widziałam jak powoli odwrócił się z
powrotem do Kastiela i złapał się za szyję, widocznie wybity z
rytmu.
Miałam
serdecznie dość tego dnia. Marzyłam tylko o tym, by znaleźć się
na sali u Dake’a, żeby poczuć ból spracowanych mięśni i pot
cieknący po plecach. Chciałam znaleźć się jak najdalej od
Przeklętego Duetu. Może uda mi się przed treningiem pobiegać...?
Zmoczyłam
twarz wodą, wzdychając cicho z ulgą. Policzki paliły mnie
niemiłosiernie, a chłód dawał cudowne orzeźwienie. Ostatni raz
ochlapałam buzię i otarłam ją papierowym ręcznikiem. Spięta
stanęłam przed drzwiami.
Czego
ty się boisz, Mich? Dasz radę. Wystarczy tylko mieć wyrąbane i
pójść przed siebie.
*
* *
Po
zakończonych lekcjach udałam się głównego wyjścia, gdzie czekał
już na mnie pan woźny, a Lysandra nigdzie nie było widać.
Westchnęłam przeciągle, masując nasadę nosa. Pewnie znowu się
spóźni.
— Dobrze,
że już jesteś. Dzisiaj zaczniemy od pokoju gospodarzy. — Pan
Flynn postawił przede mną wiadro i mop.
— Nie
czekamy na Lysandra? — Zdziwiona patrzyłam na plecy pana woźnego.
— Dzisiaj
pracujemy sami — odparł jak gdyby nigdy nic, podzwaniając pękiem
kluczy.
O
czym on mówi? Dlaczego ten… ugh… znowu nawiał ze szlabanu i
nie ponosi za to konsekwencji? Co tu się dzieje?
— Dlaczego?
— Takie
informacje dostałem od pani dyrektor. Lysander ma ważne sprawy
rodzinne do załatwienia, dlatego jesteśmy sami, a ty jesteś
krócej. On odrobi ten dzień w innym terminie. — Uśmiechnął się
i przepuścił mnie w drzwiach do pokoju.
— Rozumiem…
— mruknęłam niemrawo.
Z
jednej strony cieszyłam się, że mogłam wrócić wcześniej do
domu. Przynajmniej zaoszczędzony czas mogłam wykorzystać na
trening. Z drugiej — doświadczałam pewnej zazdrości, bo po raz
kolejny wywinął się od kary, jakby był uprzywilejowany.
Miałam
nadzieję, że Lysander faktycznie nie umknie od szlabanu i odrobi to
kiedy indziej. I że tego dnia pracy będzie więcej niż dzisiaj.