Po
wyjściu z gabinetu dyrektorki byłam tak roztrzęsiona, że resztę
lekcji spędziłam jak w transie, kompletnie nie skupiając się na
tym, kto i co do mnie mówił. Na przerwie obiadowej powiedziałam
jedynie przyjaciółkom, że muszę zostać po lekcjach i nie wracam
z nimi do domu. Dziewczyny starały się mnie pocieszyć, ale dałam
radę zmusić się tylko do krzywego uśmiechu i ponownie pogrążyłam
się w myślach.
Bałam
się. Niemiłosiernie się bałam konsekwencji kary, jaka została na
nas nałożona. Nie chciałam tracić dobrej opinii, którą
budowałam przez ostatnie trzy lata liceum. Pragnęłam dostać się
na najlepszą uczelnię w stanie i skończyć kulturoznawstwo, by móc
zwiedzać inne kraje. A teraz? Skoro w moich aktach pojawiła się
nagana, mogłam pożegnać się z marzeniami. Nie chciałam iść na
studia do pierwszej lepszej uczelni, aby tylko dostać papierek.
Bałam
się też reakcji rodziców. Nie chciałam ich zawieść. Obawiałam
się ujrzeć dezaprobatę w ich oczach. Chciałam, by byli ze mnie
dumni…
Kiedy
rozbrzmiał dzwonek po ostatniej lekcji, skierowałam się do
biblioteki. Im bardziej się tam zbliżałam, tym bardziej
posępniałam. Czułam się, jakbym szła na ścięcie, a gdy
stanęłam przed przeszklonymi drzwiami, miałam ochotę stamtąd
uciec.
— Jak
zawsze pierwsza. — Ciche mruknięcie za moimi plecami oderwało
mnie od rozważania próby ucieczki i schowania się gdzieś. —
Nawet mnie to nie dziwi.
Posłałam
Lysandrowi zirytowane spojrzenie i weszłam do biblioteki. Już na
samą myśl, że miałam z nim spędzić półtorej godziny w jednym
pomieszczeniu i dodatkowo musieć z nim współpracować, robiło mi
się słabo. Miałam tylko nadzieję, że chociaż teraz powstrzyma
się od komentarzy.
W
milczeniu przeszliśmy przez pogrążoną w ciszy bibliotekę do
biurka pani Gamble. Kobieta wpatrywała się w ekran komputera znad
okrągłych, grubych okularów, prawdopodobnie przeglądając listę
nieoddanych jeszcze książek. Stanęliśmy przed biurkiem i już
otwierałam usta, żeby powiedzieć, że jesteśmy z polecenia
dyrektorki, kiedy bibliotekarka odezwała się pierwsza.
— Dobrze,
że już jesteście. Na wózkach — wskazała ręką na dwa stoliki
na kółkach, na których zalegały stosy tomów — są książki,
które trzeba poukładać w odpowiednich działach, alfabetycznie
według nazwisk autorów. Jak będziecie mieć jakieś wątpliwości,
przyjdźcie do mnie. Nie chcę widzieć, że książki zostały źle
odłożone.
Miała
suchy, lekko zachrypnięty głos, jakby lata spędzone wśród kartek
i kurzu odcisnęło piętno na jej strunach głosowych.
Kiwnęłam
głową na znak, że wszystko rozumiem i zabrałam pierwszy z brzegu
wózeczek. Pchając go przed sobą, skierowałam się w prawą
stronę, a chwilę później usłyszałam skrzypienie kółek
drugiego, którego zabrał Lysander.
Spojrzałam
na pierwszy od góry tom. „Przez burze ognia” Veronica Rossi. Do
jakiego gatunku należy ta powieść…? Przygryzłam lekko dolną
wargę, rozglądając się po mijanych regałach. Westchnęłam
ciężko, gdy dotarłam do końca alejki i nic nie znalazłam. Jeśli
tak miała się zapowiadać cała moja praca, nie było możliwości
wyłożenia wszystkich książek na półki w ciągu jednego dnia.
Z
nadzieją, że znajdę jakąkolwiek wskazówkę na tylnej okładce,
odwróciłam książkę. Omiotłam ją wzrokiem, modląc się w duchu
o jakiś znak. Choćby niewielką podpowiedź, gdzie należało
odłożyć tom.
Oprócz
dość interesującego opisu fabuły, znalazłam niewielką
pomarańczową naklejkę, na której było ręcznie napisane:
„fantastyka, reg. 24”. Nieco zdezorientowana, z szalenie bijącym
sercem, rozejrzałam się dookoła, skupiając uwagę na kolejnych
regałach. Na szczycie każdego w metalowej ramce znajdowała się
kartka z nazwą działu i numerem. Trzydzieści sześć, trzydzieści
cztery, trzydzieści dwa… I tak dalej do samego końca prawej
strony, a za nimi pozostałe również były oznakowane. Po lewej zaś
były wszystkie nieparzyste.
Spojrzałam
ponownie na pomarańczową nalepkę i ze stłumionym uśmiechem
triumfu popchnęłam wózek, szukając wzrokiem odpowiedniego numeru.
Kiedy odłożyłam pierwszą książkę, z każdą kolejną nie
miałam już problemu.
Po
niecałych czterdziestu minutach miałam wyłożony cały stos, który
dostałam na wejściu. W międzyczasie całe pomieszczenie
opustoszało i nie słychać było nawet szelestu kartek
przewracanych przez uczniów. Skierowałam się więc do
bibliotekarki, by poinformować ją o skończonej pracy. Miałam
nadzieję, że pani Gamble nie wymyśli dla mnie kolejnego zajęcia i
pozwoli mi wyjść wcześniej.
Przechodząc
obok jednej z nisz, między regałami usłyszałam cichy śmiech.
Zmarszczyłam brwi zdziwiona. Ostatni uczeń wyszedł z biblioteki
jakieś dziesięć minut wcześniej, czyli nie powinno być tutaj
nikogo. Chcąc zaspokoić ciekawość, cofnęłam się dwa kroki i
zajrzałam między półki.
Aż
zazgrzytałam zębami ze złości na widok Lysandra rozpartego na
krześle, z nogami na stoliku.
Co
za…
— Nie
miałeś się czasem zająć rozkładaniem książek? — burknęłam
do niego, odrywając go od czytania czegoś na telefonie.
— Już
dawno to zrobiłem — odpowiedział znudzonym głosem, nawet na mnie
nie spojrzawszy.
Machnął
ręką w stronę najbliższej półki, gdzie zostały upchane
wszystkie książki. Leżały bez ładu i składu. Nawet się nie
pofatygował, żeby ułożyć je w należyty sposób, nie mówiąc
już o odłożeniu ich na odpowiednie miejsce według wskazówek
bibliotekarki.
— To
jest niepoprawnie. Musisz je odłożyć na odpowiedni dział, według
kolejności alfabetycznej… — zaczęłam bezkonfliktowo.
— Tak,
tak… Ta wysuszona czarownica to mówiła. Zrozumiałem za pierwszym
razem — odburknął, a w jego głosie zaczynała pobrzmiewać
irytacja.
Podobnie,
jak w moim.
— To
dlaczego tego nie zrobiłeś? — zapytałam czysto retorycznie, bo
doskonale znałam odpowiedź.
— Po
co? — Opuścił nogi na podłogę, schował telefon do kieszeni
czarnych spodni i niespiesznie się podniósł. Uśmiechnął się do
mnie szyderczo, po czym podszedł do mojego wózeczka i zabrał go,
kierując się do bibliotekarki. — Przecież ty to możesz zrobić.
Wpatrywałam
się w jego plecy, nie wiedząc, co czuję bardziej: niedowierzanie w
to, co właśnie powiedział, czy wściekłość, że przypisał moją
ciężką pracę sobie, a mnie zostawił ze swoim bałaganem.
W
oddali usłyszałam, jak tłumaczy pani Gamble, że właśnie
skończył i zobaczył, jak układam wszystkie książki na jednej
półce.
Aż
sapnęłam z wściekłości gotującej się w moich żyłach. Co za
podstępny, wredny i niesamowicie chamski typ! Jak on śmiał tak
bezczelnie skłamać?!
Już
miałam zamiar pędzić do bibliotekarki jej wszystko wytłumaczyć,
gdy kobieta wychyliła się zza regału i popatrzyła na mnie z
dezaprobatą. Otwierałam usta, żeby się wybronić, ale
stwierdziłam, że nie ma to najmniejszego sensu. Zabrałam
pozostawione przez Lysandra książki.
— To
nie ja je tu zostawiłam… — mruknęłam, gdy mijałam
bibliotekarkę, nie patrząc nawet na nią.
Słowa
wypłynęły z moich ust, zanim zdążyłam nad nimi zapanować. Nie
chciałam się niepotrzebnie tłumaczyć, jednak coś nie pozwalało
mi zostawić tego bez odzewu.
Nie
usłyszałam odpowiedzi kobiety, więc apatycznie zaczęłam odkładać
książki na ich właściwe miejsca.
Kiedy
w końcu dotarłam do domu, było grubo po godzinie osiemnastej, a na
dworze powoli zaczynało się ściemniać. Po wejściu do przedsionka
przywitałam rodziców, którzy rozmawiali w salonie.
— Czemu
dzisiaj tak późno wróciłaś? — Mama wyszła na korytarz z
założonymi rękoma na piersi. Miała nieco zmartwiony głos.
— Musiałam
zostać dłużej w szkole — odparłam wymijająco, nie chcąc od
wejścia informować jej o bójce i karze.
Mimo
że po drodze rozmyślałam, jak porozmawiać z rodzicami na ten
niewygodny temat, gdy mama stanęła przede mną z lekko
zmarszczonymi brwiami, straciłam pewność siebie. Poczułam uścisk
w dołku i nieprzyjemną suchość w ustach. Starałam się unikać
jej wzroku, żeby nie poznała po moich oczach, że coś jest nie
tak. Przyglądała mi się uważnie, gdy odkładałam torbę przy
schodach prowadzących na piętro, gdzie była moja sypialnia, i
szłam do kuchni odgrzać sobie obiad.
Kiedy
usiadłam przy kuchennym stole, czekając aż jedzenie podgrzeje się
w mikrofalówce, mama stanęła przede mną, opierając się biodrem
o blat.
— Coś
się stało — stwierdziła, nie odrywając ode mnie uważnego
spojrzenia niebieskich oczu. — Martwi mnie, dlaczego nie chcesz o
tym powiedzieć.
— Nic
się nie stało. Po prostu... — Chciałam wymyślić jakąś
historyjkę, jednak gdy spojrzałam się na nią, nie wytrzymałam i
wypaliłam: — Uderzyłam dzisiaj jednego chłopaka w twarz i
zostałam ukarana. Musiałam zostać po lekcjach i pomóc w
bibliotece…
Powiedziałam
wszystko na jednym wydechu, chcąc jak najszybciej wyrzucić to z
siebie i pozbyć się poczucia winy, które i tak narastało we mnie
jeszcze bardziej. Tak bardzo nie chciałam ich zawieść… Ani
zmartwić.
Przyglądała
mi się przez chwilę, po czym powiedziała cicho i spokojnie:
— Zjedz
najpierw na spokojnie, a później opowiesz mi wszystko co się
stało, dobrze?
Kiwnęłam
w odpowiedzi głową, po czym wbiłam wzrok w rysę na blacie stołu.
Przez te nerwy nie zorientowałam się, kiedy mikrofalówka zapikała.
Byłam tak zestresowana, że straciłam prawie cały apetyt. Smętnie
grzebałam w ziemniakach, nie mogąc przełknąć więcej niż kilka
kęsów.
— U
mnie w szkole jest taki Lysander… — zaczęłam, wgapiona w
surówkę.
— Uwziął się trochę na mnie. Ostatnio znowu zaczął mnie
wyzywać, a dzisiaj… Dzisiaj obraził moich rodziców — zacięłam
się, czując uścisk w gardle i napływające do oczu łzy. Pomimo
tego że nie pamiętałam zbytnio swoich biologicznych rodziców, nie
mogłam zapanować nad emocjami. Nawet po upływie ponad trzynastu
lat, słyszałam krzyk mamy i pisk opon ślizgających się po mokrej
jezdni. — Nie wytrzymałam i uderzyłam go w twarz. Wysłano nas do
dyrektorki i zostaliśmy ukarani. Do końca roku mamy sprzątać w
bibliotece. I mamy notę wpisaną do akt. — Ostatnie zdanie
wyszeptałam.
Dopiero
kiedy mama otoczyła mnie ramionami, poczułam, jak moimi wstrząsa
szloch. Było mi tak smutno… I czułam ogromny wstyd, że tak łatwo
dałam się sprowokować.
— Cicho…
Już, spokojnie… — mruczała łagodnie, przytulając mnie mocniej
do siebie i głaszcząc po głowie.
— Przepraszam…
— wyjęczałam pomiędzy spazmami płaczu.
— Za
co?
— Że
was zawiodłam… Że dostałam karę i notę i teraz moje studia na
Echos University przepadły… — paplałam jak najęta, nie mogąc
się opanować.
— Nie
zawiodłaś nas. Nic nie jest stracone, tym bardziej przez tak
nieznaczącą informację w twoich dokumentach. Na pewno ukończysz
wymarzone studia… — mówiła,
nie przestając głaskać po ramionach i plecach w kojący sposób.
Kiedy
opanowałam się na tyle, że przestałam płakać, zjadłam do końca
obiad i udałam się do swojego pokoju, gdzie zostawiłam torbę i
przebrałam się w dresy do treningu. Ze słuchawkami w uszach
zbiegłam do piwnicy, gdzie miałam swoją małą siłownię.
Obandażowałam swoje lekko drżące dłonie i po krótkiej
rozgrzewce zaczęłam uderzać w worek treningowy.
Prawa,
lewa, dwa kroki w bok.
Prawa,
lewa, dwa kroki w bok, unik.
Po
godzinie wyprowadzania ciosów i unikania tych wyimaginowanych nie
byłam w stanie złapać oddechu. Jednak moja dusza zelżała, jakby
spadł z niej ogromny ciężar.
Zdyszana
podeszłam do lodówki w kącie pomieszczenia i wyciągnęłam z niej
butelkę wody, którą opróżniłam
kilkoma łapczywymi łykami, co przyniosło ulgę mojemu suchemu
gardłu.
Gdy
pusta butelka wylądowała w koszu, powróciłam do atakowania worka,
dokładając jeszcze kopnięcia. Wpadłszy w odpowiedni rytm, znów
zatraciłam się w ciosach i unikach. Pozwoliłam odpływać
natrętnym myślom, powoli pozbywając się wściekłości, która
nagromadziła się we mnie przez cały dzień.
Dopiero,
kiedy ledwo stałam na nogach, zaprzestałam treningu i doczłapałam
się do łazienki, by wziąć gorącą kąpiel.
Zatapiając
się w przyjemnie ciepłej i pachnącej wodzie, odprężyłam się
całkowicie.
Jutro
będzie lepiej.
Musi
być.