Menu

piątek, 15 lutego 2019

Lysandrowe fantazje – KONTRA

Po wyjściu z gabinetu dyrektorki byłam tak roztrzęsiona, że resztę lekcji spędziłam jak w transie, kompletnie nie skupiając się na tym, kto i co do mnie mówił. Na przerwie obiadowej powiedziałam jedynie przyjaciółkom, że muszę zostać po lekcjach i nie wracam z nimi do domu. Dziewczyny starały się mnie pocieszyć, ale dałam radę zmusić się tylko do krzywego uśmiechu i ponownie pogrążyłam się w myślach.
Bałam się. Niemiłosiernie się bałam konsekwencji kary, jaka została na nas nałożona. Nie chciałam tracić dobrej opinii, którą budowałam przez ostatnie trzy lata liceum. Pragnęłam dostać się na najlepszą uczelnię w stanie i skończyć kulturoznawstwo, by móc zwiedzać inne kraje. A teraz? Skoro w moich aktach pojawiła się nagana, mogłam pożegnać się z marzeniami. Nie chciałam iść na studia do pierwszej lepszej uczelni, aby tylko dostać papierek.
Bałam się też reakcji rodziców. Nie chciałam ich zawieść. Obawiałam się ujrzeć dezaprobatę w ich oczach. Chciałam, by byli ze mnie dumni…
Kiedy rozbrzmiał dzwonek po ostatniej lekcji, skierowałam się do biblioteki. Im bardziej się tam zbliżałam, tym bardziej posępniałam. Czułam się, jakbym szła na ścięcie, a gdy stanęłam przed przeszklonymi drzwiami, miałam ochotę stamtąd uciec.
Jak zawsze pierwsza. — Ciche mruknięcie za moimi plecami oderwało mnie od rozważania próby ucieczki i schowania się gdzieś. — Nawet mnie to nie dziwi.
Posłałam Lysandrowi zirytowane spojrzenie i weszłam do biblioteki. Już na samą myśl, że miałam z nim spędzić półtorej godziny w jednym pomieszczeniu i dodatkowo musieć z nim współpracować, robiło mi się słabo. Miałam tylko nadzieję, że chociaż teraz powstrzyma się od komentarzy.
W milczeniu przeszliśmy przez pogrążoną w ciszy bibliotekę do biurka pani Gamble. Kobieta wpatrywała się w ekran komputera znad okrągłych, grubych okularów, prawdopodobnie przeglądając listę nieoddanych jeszcze książek. Stanęliśmy przed biurkiem i już otwierałam usta, żeby powiedzieć, że jesteśmy z polecenia dyrektorki, kiedy bibliotekarka odezwała się pierwsza.
Dobrze, że już jesteście. Na wózkach — wskazała ręką na dwa stoliki na kółkach, na których zalegały stosy tomów — są książki, które trzeba poukładać w odpowiednich działach, alfabetycznie według nazwisk autorów. Jak będziecie mieć jakieś wątpliwości, przyjdźcie do mnie. Nie chcę widzieć, że książki zostały źle odłożone.
Miała suchy, lekko zachrypnięty głos, jakby lata spędzone wśród kartek i kurzu odcisnęło piętno na jej strunach głosowych.
Kiwnęłam głową na znak, że wszystko rozumiem i zabrałam pierwszy z brzegu wózeczek. Pchając go przed sobą, skierowałam się w prawą stronę, a chwilę później usłyszałam skrzypienie kółek drugiego, którego zabrał Lysander.
Spojrzałam na pierwszy od góry tom. „Przez burze ognia” Veronica Rossi. Do jakiego gatunku należy ta powieść…? Przygryzłam lekko dolną wargę, rozglądając się po mijanych regałach. Westchnęłam ciężko, gdy dotarłam do końca alejki i nic nie znalazłam. Jeśli tak miała się zapowiadać cała moja praca, nie było możliwości wyłożenia wszystkich książek na półki w ciągu jednego dnia.
Z nadzieją, że znajdę jakąkolwiek wskazówkę na tylnej okładce, odwróciłam książkę. Omiotłam ją wzrokiem, modląc się w duchu o jakiś znak. Choćby niewielką podpowiedź, gdzie należało odłożyć tom.
Oprócz dość interesującego opisu fabuły, znalazłam niewielką pomarańczową naklejkę, na której było ręcznie napisane: „fantastyka, reg. 24”. Nieco zdezorientowana, z szalenie bijącym sercem, rozejrzałam się dookoła, skupiając uwagę na kolejnych regałach. Na szczycie każdego w metalowej ramce znajdowała się kartka z nazwą działu i numerem. Trzydzieści sześć, trzydzieści cztery, trzydzieści dwa… I tak dalej do samego końca prawej strony, a za nimi pozostałe również były oznakowane. Po lewej zaś były wszystkie nieparzyste.
Spojrzałam ponownie na pomarańczową nalepkę i ze stłumionym uśmiechem triumfu popchnęłam wózek, szukając wzrokiem odpowiedniego numeru. Kiedy odłożyłam pierwszą książkę, z każdą kolejną nie miałam już problemu.
Po niecałych czterdziestu minutach miałam wyłożony cały stos, który dostałam na wejściu. W międzyczasie całe pomieszczenie opustoszało i nie słychać było nawet szelestu kartek przewracanych przez uczniów. Skierowałam się więc do bibliotekarki, by poinformować ją o skończonej pracy. Miałam nadzieję, że pani Gamble nie wymyśli dla mnie kolejnego zajęcia i pozwoli mi wyjść wcześniej.
Przechodząc obok jednej z nisz, między regałami usłyszałam cichy śmiech. Zmarszczyłam brwi zdziwiona. Ostatni uczeń wyszedł z biblioteki jakieś dziesięć minut wcześniej, czyli nie powinno być tutaj nikogo. Chcąc zaspokoić ciekawość, cofnęłam się dwa kroki i zajrzałam między półki.
Aż zazgrzytałam zębami ze złości na widok Lysandra rozpartego na krześle, z nogami na stoliku.
Co za…
Nie miałeś się czasem zająć rozkładaniem książek? — burknęłam do niego, odrywając go od czytania czegoś na telefonie.
Już dawno to zrobiłem — odpowiedział znudzonym głosem, nawet na mnie nie spojrzawszy.
Machnął ręką w stronę najbliższej półki, gdzie zostały upchane wszystkie książki. Leżały bez ładu i składu. Nawet się nie pofatygował, żeby ułożyć je w należyty sposób, nie mówiąc już o odłożeniu ich na odpowiednie miejsce według wskazówek bibliotekarki.
To jest niepoprawnie. Musisz je odłożyć na odpowiedni dział, według kolejności alfabetycznej… — zaczęłam bezkonfliktowo.
Tak, tak… Ta wysuszona czarownica to mówiła. Zrozumiałem za pierwszym razem — odburknął, a w jego głosie zaczynała pobrzmiewać irytacja.
Podobnie, jak w moim.
To dlaczego tego nie zrobiłeś? — zapytałam czysto retorycznie, bo doskonale znałam odpowiedź.
Po co? — Opuścił nogi na podłogę, schował telefon do kieszeni czarnych spodni i niespiesznie się podniósł. Uśmiechnął się do mnie szyderczo, po czym podszedł do mojego wózeczka i zabrał go, kierując się do bibliotekarki. — Przecież ty to możesz zrobić.
Wpatrywałam się w jego plecy, nie wiedząc, co czuję bardziej: niedowierzanie w to, co właśnie powiedział, czy wściekłość, że przypisał moją ciężką pracę sobie, a mnie zostawił ze swoim bałaganem.
W oddali usłyszałam, jak tłumaczy pani Gamble, że właśnie skończył i zobaczył, jak układam wszystkie książki na jednej półce.
Aż sapnęłam z wściekłości gotującej się w moich żyłach. Co za podstępny, wredny i niesamowicie chamski typ! Jak on śmiał tak bezczelnie skłamać?!
Już miałam zamiar pędzić do bibliotekarki jej wszystko wytłumaczyć, gdy kobieta wychyliła się zza regału i popatrzyła na mnie z dezaprobatą. Otwierałam usta, żeby się wybronić, ale stwierdziłam, że nie ma to najmniejszego sensu. Zabrałam pozostawione przez Lysandra książki.
To nie ja je tu zostawiłam… — mruknęłam, gdy mijałam bibliotekarkę, nie patrząc nawet na nią.
Słowa wypłynęły z moich ust, zanim zdążyłam nad nimi zapanować. Nie chciałam się niepotrzebnie tłumaczyć, jednak coś nie pozwalało mi zostawić tego bez odzewu.
Nie usłyszałam odpowiedzi kobiety, więc apatycznie zaczęłam odkładać książki na ich właściwe miejsca.


Kiedy w końcu dotarłam do domu, było grubo po godzinie osiemnastej, a na dworze powoli zaczynało się ściemniać. Po wejściu do przedsionka przywitałam rodziców, którzy rozmawiali w salonie.
Czemu dzisiaj tak późno wróciłaś? — Mama wyszła na korytarz z założonymi rękoma na piersi. Miała nieco zmartwiony głos.
Musiałam zostać dłużej w szkole — odparłam wymijająco, nie chcąc od wejścia informować jej o bójce i karze.
Mimo że po drodze rozmyślałam, jak porozmawiać z rodzicami na ten niewygodny temat, gdy mama stanęła przede mną z lekko zmarszczonymi brwiami, straciłam pewność siebie. Poczułam uścisk w dołku i nieprzyjemną suchość w ustach. Starałam się unikać jej wzroku, żeby nie poznała po moich oczach, że coś jest nie tak. Przyglądała mi się uważnie, gdy odkładałam torbę przy schodach prowadzących na piętro, gdzie była moja sypialnia, i szłam do kuchni odgrzać sobie obiad.
Kiedy usiadłam przy kuchennym stole, czekając aż jedzenie podgrzeje się w mikrofalówce, mama stanęła przede mną, opierając się biodrem o blat.
Coś się stało — stwierdziła, nie odrywając ode mnie uważnego spojrzenia niebieskich oczu. — Martwi mnie, dlaczego nie chcesz o tym powiedzieć.
Nic się nie stało. Po prostu... — Chciałam wymyślić jakąś historyjkę, jednak gdy spojrzałam się na nią, nie wytrzymałam i wypaliłam: — Uderzyłam dzisiaj jednego chłopaka w twarz i zostałam ukarana. Musiałam zostać po lekcjach i pomóc w bibliotece…
Powiedziałam wszystko na jednym wydechu, chcąc jak najszybciej wyrzucić to z siebie i pozbyć się poczucia winy, które i tak narastało we mnie jeszcze bardziej. Tak bardzo nie chciałam ich zawieść… Ani zmartwić.
Przyglądała mi się przez chwilę, po czym powiedziała cicho i spokojnie:
Zjedz najpierw na spokojnie, a później opowiesz mi wszystko co się stało, dobrze?
Kiwnęłam w odpowiedzi głową, po czym wbiłam wzrok w rysę na blacie stołu. Przez te nerwy nie zorientowałam się, kiedy mikrofalówka zapikała. Byłam tak zestresowana, że straciłam prawie cały apetyt. Smętnie grzebałam w ziemniakach, nie mogąc przełknąć więcej niż kilka kęsów.
U mnie w szkole jest taki Lysander… — zaczęłam, wgapiona w surówkę. — Uwziął się trochę na mnie. Ostatnio znowu zaczął mnie wyzywać, a dzisiaj… Dzisiaj obraził moich rodziców — zacięłam się, czując uścisk w gardle i napływające do oczu łzy. Pomimo tego że nie pamiętałam zbytnio swoich biologicznych rodziców, nie mogłam zapanować nad emocjami. Nawet po upływie ponad trzynastu lat, słyszałam krzyk mamy i pisk opon ślizgających się po mokrej jezdni. — Nie wytrzymałam i uderzyłam go w twarz. Wysłano nas do dyrektorki i zostaliśmy ukarani. Do końca roku mamy sprzątać w bibliotece. I mamy notę wpisaną do akt. — Ostatnie zdanie wyszeptałam.
Dopiero kiedy mama otoczyła mnie ramionami, poczułam, jak moimi wstrząsa szloch. Było mi tak smutno… I czułam ogromny wstyd, że tak łatwo dałam się sprowokować.
Cicho… Już, spokojnie… — mruczała łagodnie, przytulając mnie mocniej do siebie i głaszcząc po głowie.
Przepraszam… — wyjęczałam pomiędzy spazmami płaczu.
Za co?
Że was zawiodłam… Że dostałam karę i notę i teraz moje studia na Echos University przepadły… — paplałam jak najęta, nie mogąc się opanować.
Nie zawiodłaś nas. Nic nie jest stracone, tym bardziej przez tak nieznaczącą informację w twoich dokumentach. Na pewno ukończysz wymarzone studia… — mówiła, nie przestając głaskać po ramionach i plecach w kojący sposób.
Kiedy opanowałam się na tyle, że przestałam płakać, zjadłam do końca obiad i udałam się do swojego pokoju, gdzie zostawiłam torbę i przebrałam się w dresy do treningu. Ze słuchawkami w uszach zbiegłam do piwnicy, gdzie miałam swoją małą siłownię. Obandażowałam swoje lekko drżące dłonie i po krótkiej rozgrzewce zaczęłam uderzać w worek treningowy.
Prawa, lewa, dwa kroki w bok.
Prawa, lewa, dwa kroki w bok, unik.
Po godzinie wyprowadzania ciosów i unikania tych wyimaginowanych nie byłam w stanie złapać oddechu. Jednak moja dusza zelżała, jakby spadł z niej ogromny ciężar.
Zdyszana podeszłam do lodówki w kącie pomieszczenia i wyciągnęłam z niej butelkę wody, którą opróżniłam kilkoma łapczywymi łykami, co przyniosło ulgę mojemu suchemu gardłu.
Gdy pusta butelka wylądowała w koszu, powróciłam do atakowania worka, dokładając jeszcze kopnięcia. Wpadłszy w odpowiedni rytm, znów zatraciłam się w ciosach i unikach. Pozwoliłam odpływać natrętnym myślom, powoli pozbywając się wściekłości, która nagromadziła się we mnie przez cały dzień.
Dopiero, kiedy ledwo stałam na nogach, zaprzestałam treningu i doczłapałam się do łazienki, by wziąć gorącą kąpiel.
Zatapiając się w przyjemnie ciepłej i pachnącej wodzie, odprężyłam się całkowicie.
Jutro będzie lepiej.
Musi być.

Za sprawdzenie błędów dziękuję Beacie i Beannderhii ♥